niedziela, 30 listopada 2008

Naturszczyk



Facet wyszedł zza węgła i jak tylko nas zobaczył z aparatami, zaczął do nas wołać: " Mnie fotografujcie, tylko mnie. Ja najbardziej naturalny naturszczyk jestem w całej okolicy"
Troszę chyba był pod wpływem, ale bardzo nieznacznie. Jak Pytia pod wpływem substancji toksycznej w krwiobiegu, rzucił nam słowa prawdy.
Chciałbym w fotografii zostać takim najbardziej naturalnym naturszczykiem.
Wystarczy jednak się rozejrzeć, żeby zobaczyć jak wielu najbardziej "nienaturalnych naturszczyków" jest wszędzie dokoła w każdej dziedzinie. I w dziedzinie życia też.

Którędy iść?


Idziesz, nieraz się potkniesz, nieraz pośliźniesz. Ktoś pędząc obokotem ochlapie. Zmokniesz ale słońce osuszy. Zmarzniesz ale czasem da się zatrzymać przy ognisku. Uśmiechając się odbierzesz uśmiechy innych przechodniów. Ktoś z pobocza, życzliwie i bezinteresownie poda trochę wody.
Wydaje się, że widzisz drogę w oddali ale dochodząc do rozdroża, którędy iść masz? Czy wiesz dokąd droga prowadzi gdy koniec ginie za horyzontem? Czasem spytasz, ale możesz dostać odpowiedz jeszcze inną niż myślałeś. Wskażą kierunek, którego nie przewidziałeś.
Jak wybrać? Gładka droga kusi mniejszym wysiłkiem, kręta ścieżka kusi widokami. Zatrzymać się? Kusi bezpieczeństwo znanego otoczenia, jak dalego wzrok sięga. I ogranicza.
Którędy iść?

sobota, 29 listopada 2008

Tłok


Monotematyczny się powoli robię, ale co mam poradzić na to, że jak idę do miasta to muszę (imperatyw wewnętrzny) kawę tam wypić i do tego sporo ostatnio spraw się dzieje z tym miejscem związanych. Fota Pauliny już wisi ale mamy tam problem, żeby ją oświetlić i wyeksponować. Nie wychodzi nam to narazie. Paulina dzisiaj przyprowadziła koleżanki, żeby pokazać. Kurcze jak mi miło.
Mam umówione 2 kolejne osoby. Jedną panią jak dobrze pójdzie będę focił we wtorek i pana, który najpierw poprosił o kontakt do mnie.
Sami powiedzcie czy to nie jest jakieś szczególne miejsce. W sieciówach kawowych np. w centrach handlowych albo w mieście, można wejść, usiąść, ciepło jest. A jak ludzie widzą kogoś przed ladą kto zamawia to dają z buta dalej, żeby nie stać i nie czekać.
A tutaj w Coffee Express ciemno już się robi, wiatr wieje, ręce grabieją, o przytulnej kanapie nie ma mowy a ludzie jak za dawnych czasów w kolejkę potrafią się nawet ustawić i poczekać z uśmiechem na ustach na kawkę. Kawa Na Kółkach ledwie nadąża z podawaniem a wierzcie mi, tam się gruch nie obija, wszystko w tempo idzie! A ceny! Espresso - 3,30, cappucino - 5, latte - 5,5.
Czy ja jakiś e-marketing robię? A nawet jeśli to zasłużenie i we własnym imieniu.

piątek, 28 listopada 2008

Choinka



Gdańsk dzisiaj wkroczył w okres świąt. Na Długim Targu obok Fontanny Neptuna, Dworu Artusa i Ratusza zaczęto ustawiać choinkę. Ogromny dzwig i choina przy samych tych wszystkich zabytkach. Jak by się to wszystko zwaliło dopiero byłby ambaras!
Jak duże to jest drzewo przekonałem sią naprawdę dopiero dzisiaj. Zwykle jak wiszą już wszystkie ozdoby do samej ziemi i naokoło ustawiony jest płotek to trudno zdać sobie sprawę z ogromu tego drzewa, zwłaszcza, że dominuje nad nim wieża ratusza. Ale dziś widziałem ludzi pracujących u stóp drzewa, przy samym pniu. I dopiero w konfrontacji z wielkością sylwetek robotników, zdałem sobie sprawę jaki wielki jest to pień. Wstawiają to w dziurę/studzienką w nawierzchni Długiego Targu a obok jest druga, tej samej średnicy, przez którą pod ziemię schodzi robotnik aby pień tam zablokować. Czyli dziura taka, że człowiek przez nią bez problemu włazi a pień i tak obciosywali na dole piłami łańcuchowymi, żeby wlazł w tą studzienkę.
Jak oni u licha takie wielkie drzewo w całości z lasu wyciągają bez uszkodzeń to już całkiem w takim razie dla mnie "zagadka hydrologiczna"?
Ale sezon świąteczny został w ten sposób otwarty.

Białas pracuje


Zwykle Białas pracuje na fotelu po babci (stoi blisko), na blacie biurka, na krawędzi kompa albo nawet między mną a kompem. Jedynie na kompa nie wchodzi - dobrze wszak jest wychowany.
Najciężej pracuje jak ułoży się na moich kolanach. Wąsko, trudno przyjąć wygodną pozycję do intensywnej pracy i facet skręcony, kolana w jedną stronę w bok od biurka, ciało w stroną kompa. Przeszkadza mu w pracy, że do myszki muszę sięgać ponad jego głową, lub że nogi czasem zmieniać muszę jak zdrętwieją. Całkiem tragicznie się dzieje gdy skończy mi się kawa i muszę pójść zrobić sobie nową. Bardzo nie lubi jak mu wtedy pracę przerywam! Zwykle wtedy przenosi sią z pracą gdzie indziej ale nie na długo. No bo jak pracować to przecież najlepiej przy biurku prawda!?

czwartek, 27 listopada 2008

Paulina

Paulina jest pierwszym stałym gościem w Coffee Express, który zgodził się na wykonanie zdjęć z kawowym tematem. Mogę od siebie powiedzieć, że ułatwiała mi wręcz robieie zdjęć tak pięknie się uśmiechała zachowując się naturalnie, młodzieńczo i radośnie. A jaki świat jest mały wyszło na koniec, kiedy się okazało, że jest...bratanicą mojego kolegi z klasy.
Paulina tak sama się przedstawiła w odpowiedzi na malutką kawową ankietę:
Twoje imię:
Paulina.
Twoje zajęcie:
Studiuję zaocznie i pracuję.
Twój ulubiony kolor:
Niebieski.
Twój ulubiony ubiór:
Wygodne ciuchy w których czuję się dobrze.
_
Od jak dawna pijesz kawę?:
Od 5 lat.
Kawa czarna czy biała?:
Biała.
Czy tylko kawa z expresu czy pijasz też „napój kawowy np. z rozpuszczalnej”?:
Piję również kawy rozpuszczalne jeśli nie ma w pobliżu ekspresu do kawy.
Ile kaw wypijasz dziennie?:
Około 5-6 kaw.
Ile napojów kawowych wypijasz dziennie?:
-
Jaka muzyka pasuje do kawy?:
Spokojna muzyka.
_
Przychodzę do Coffe Express od:
Do Coffee Express przychodzę od kiedy powstało.
W Coffee Express zamawiam zwykle:
Zawsze i wyłącznie latte.
W Coffee Express podoba mi się:
Wszystko.
W Cooffee Express nie podoba mi się:
Nie ma nic co mogłoby mi się nie podobać.
Chciałbym/Chciałabym, żeby w Coffee Express było:
Mały kameralny salonik, żeby można było usiąść na chwilkę z kawą i delektować się jej smakiem.
_
Galeria pozostałych zdjęć Pauliny z pierwszej sesji portretu stałych gości Coffee Express TUTAJ
Oczywiście wybrane zdjęcie w dużym formacie 30 x 40 cm trafi najpóźniej jutro na witrynę Coffee Express. Zapraszam na kawę i żeby obejrzeć zdjęcie w odpowiedniej do tego wielkości. :D
_
A kawa wg naukowców to niezwykle przyjemna dostawa antyoxydantów!
Kawa jest zdrowa!

Zapętlamy

No i zapętlamy bo i Abnegat i Morphiusz przyłączyli się do akcji blogerowej w sprawie prośby Anki o pomoc. Ja to taki politechniczniak jestem ale oni nie dość, że blogerzy to do tego obaj Lekarze najprawdziwsi i praktykujący (a nie udawani jak w reklamie - biały fartuch i twarz "bardzo znanego aktora").
No kto się oprze autorytetowi prawdziwego lekarskiego, białego fartucha?
Chyba tylko skarbówka.
Ale jak damy pieniądze po legalu to oni mogą się wypchać!
Jak lekarze się w to włączają to chyba chłopaki wiedzą co czynią nie?
I dziewczyny lekarki też się włączyły, znaczy Ani mama La mamma dottoressa ze swojego bloga woła "To ja, to ja, widzisz wołam Ciebie ja Oka..."
A wszystko zaczęło się od przyjaciółi Anki występującej pod pseudo "nie-codzienna".
Dobrze się dziewczyna nazywa, pasuje jak ulał :D
I dobrze się spisała, nie ma co gadać! Brawo, po trzykroć brawo!
Ciekawe czy będę tu mógł podać kolejne adresy blogów "zapętlonych" z Anką?

wtorek, 25 listopada 2008

Banco de Espana

Czy naprawdę potrzeba aż Banco de Espana z jego złotem konkwistadorów, żeby pomóc Ance? Czy bardziej chodzi o Bank Naszych Serc i delikatne uchylenie drzwi w ogromnej bramie ludzkiej dobroci?
AnnaBlack z jednej strony pozująca troszkę na Dark Zone Black Warrior w walce z podstępnym Gadem Niemocy SM a z drugiej strony zdolna przeraźić się ludzkiej głupoty przelanej na grafitii, może wygrać. Wygrać albo przynajmniej nie przegrać!
Ale tylko w westernach samotny bohater pokonuje całe zło wychodząc z opresji bez szwanku. To jednak nie western, Anka nie Clint Eastwood a lek (TYSABRI) którego potrzebuje to nie tania amunicja do colta z długą lufą. Generalnie to nie jest fikcja. Trzeba walnąć w Anki chorobę, jak nie przymierzając z Grubej Berty a taka amunicja kosztuje więcej niż Anka z rodziną jest w stanie podołać.
Podobno wystarczy łancuszek 5 czy 6 kolejnych kontaktów, żeby pojedynczy człowiek, mógł dotrzeć do każdego człowieka na ziemi. Zadziałajcie w miarę swoich możliwości i kontaktów. Nigdy nie wiemy do kogo informacja dotrze. Raz wrzucona w internet podobno nigdy nie znika.
Przynajmniej raz mój blog choć trochę może się przydać do innych celów niż moje egoistyczne. Po raz pierwszy naprawdę chciałbym, żeby miał większą popularność.
TUTAJ znajdziecie informację a TUTAJ jak można pomóc.
Proszę!

poniedziałek, 24 listopada 2008

List gończy

Potrzebna pomoc blogerów.
Kolega Iczek ma u siebie zdjęcie, które sam zrobił ale właściwie nie wie kogo ono przedstawia. Może to pytanie wprost a może w szerszym sensie ale może ktoś z Was gościa rozpozna.
Mnie też wydaje się jakoś znajomy ale chyba go nie znam albo znam bardzo słabo.
Link
Czekamy na Wasze sugestie.

Sklepik Polska

Magazyn Life udostępnia swoje zbiory fotografii w internecie.
Od 18 listopada można na Googlach przeglądać całe archiwum, Ponoć 10 mln. zdjęć! Reporterzy Life przez lata zwozili fotografie z całego świata. Teraz każdy może to obejrzeć a wyszukiwanie jest bardzo proste. Nawet jest trochę fotografii z Polski, z różnych okresów.
Jest co ogądać.
Dostęp do archiwum Life TUTAJ

niedziela, 23 listopada 2008

Obyczaj weselny?

Wszyscy znamy "bramy". Zagradza się drogę do kościoła i świadek musi wódką i łakociami wykupić orszak młodych. Jako symbol kolejnych przeszkód do pokonania w drodze do wspólnego szczęścia bardzo czytelny. Tyle, że teraz to często lokalne "chlory" stają na drodze, żeby się trochę nawilżyć (językiem Abnegata operując) na koszt weselników.
Od kogoś na ślubie N&Msów usłyszałem o innym obyczaju (może pomorskim). Nazywa się stroszki czy straszki. Ludzie przebierają sią jak zjawy, strachy czy potępieńcy z lasu lub bagien i pukają do drzwi domu weselnego. Trzeba ich odpędzić, wiadomo wódeczką i łakociami. To też miałoby sens, takie przeganianie wszelkich strachów i straszydeł z drogi płatkami róż usłanej, po której szczęśliwie ma kroczyć nowe stadło.
Ale na ślubie N&Msów objawiło sią coś dziadowskiego. Kameralne wesele było w małej restauracyjce z kaszubskim z lekka wystrojem. Uroczo. Ale w pewnym momencie, wylazł nie wiadomo skąd, jakby z dekoracji restauracji jakiś stary kaszeba, ucapił tort weselny i nikomu nie chciał oddać tylko młodym. Co to za obyczaj? Dopiero jak oddał tort, złożył życzenia to się trochę uspokoił, przestał mieszać, siadł w kącie i czekał, aż mu wódki dadzą. Nawet się przygotował, koszulę miał czystą i krawat założył, znaczy nie taki zaraz "chlor".
Kurcze a to wesele było bez wódki! Upada obyczaj w narodzie. Wykupiono się szampanem i kawałkiem tortu i stary kaszeba przepadł gdzieś po chwili.
Nawet spokojnie ślubu nie można celebrować bo zawsze znajdzie się jakiś chętny na darmowy poczęstunek! Ech te ludzie teraz takie "chitre"!

sobota, 22 listopada 2008

Gdańskie parki




Duże parki wokoło Głównego Miasta, te w stronę innych dzielnic np. Siedlec czy Wrzeszcza (ogromny komples od Akademii Medycznej po Politechnikę z jednej strony torów tramwajowych a z ich drugiej strony od Błędnika aż po Gmach Filharmonii Bałtyckiej), ale i wiele małych, obecnie terenów zielonych to byłe cmentarze. Znajdziemy wzmianki o nich chociażby w "Blaszanym Bębenku" Guentera Grassa. Były jeszcze nienaruszone na pewno pod koniec lat 60-tych .
Zamieniono je w parki za pomocą spychaczy i koparek, myślę że w ramach ówczesnej "poprawności politycznej" czyli skrzętnego usuwania śladów wielokulturowości starego Gdańska, tak aby nikt nie mógł zakwestionować jego "odwiecznej polskości". Jakże to żałosne i małostkowe.
Pamiętam jak babcia, przyjeżdzając do nas opowiadała jak równają cmentarze koło Akademi Medycznej i jak walają się tam na powierzchni ludzkie szczątki.
Zostały proste aleje obrośnięte kilusetletnimi drzewami. Ustawiono w nich ławki i na lata pokryto zasłoną milczenia. I dopiero teraz w nowym wieku władze Gdańska stawiają tam obeliski przywołujące przeszłość tych miejsc z niepamięci, czy tak jak koło Politechniki stawiają nawet upamiętniające pomniki i gromadzą nieliczne zachowane płyty nagrobne.
A na tych cmentarzach leżeli wielcy Gdańszczanie i stanowiły zabytek architektury tego typu. I tak na własne, politycznie sponsorowane życzenie, Gdańsk nie ma cmentarza na miarę warszawskich Powązek czy krakowskiego Rakowickiego. Ma za to współczesne wielohektarowe cmentarze i nieliczne wojskowe np. braci wyzwolicieli czy nawet francuskich żołnierzy. Tylko na małych cmentarzach zachowały się niewielkie ilości starych mogił tak jak np. na cmentarzu w Nowym Porcie.
Ale były też takie przykłady, jak cmentarz na Brętowie, który za przyzwoleniem władz w owym czasie został zdewastowany przez księży budujących nową wielką świątynię. Ta świątynia do tej pory straszy niedokończona a na cmentarzu stoi od lat przecudnej urody wielka plebania. A na skraju niewielki kawałek został zabudowany garażami. No i żeby dopełnić obrazu to płyty nagrobne rozbito a gruz ksiądz sprzedał pobliskim "działkom pracowniczym" na podmurówkę do ogrodzenia. A jeszcze w latach 60/70 chodziłem tam z harcerską drużyną porządkować zaniedbane groby starych gdańszczan.
Przypomniało mi się to wszystko na spacerach, na które zabiera mnie Funia, właśnie w takie miejsca. Teraz pieski tam biegają, bawią się dzieci a na jesieni zbiera się kasztany. Nawet świeczek nik nie stawia. Te miejsca już przepadły w pamięci zbiorowej jako cmentarze. Teraz to już tylko stare parki.

piątek, 21 listopada 2008

Depresyjny Smakosz Conopi

Funia zaprotestowała w sposób czynny i nie będzie mnie więcej do tego parku zabierać. Ponoć tam nieprzyjazna atmosfera, grasuje gang Da Kota Kociłapci a ona za nic nie chciałaby, żeby cokolwiek mi się stało. Wystarczy już, że się zasapię próbując za nią nadąrzyć. Do tego liście uprzątnięte, a tak fajnie szeleściły jak sią po nich ganiało. Teraz tylko rahityczna trawa na błotnistym podłożu została. Nie ma frajdy z biegania po czymś takim.
I ona w ogóle nie lubi takiej atmosfery. To nie problem podobnie jak ona wypracować sobie rozejm z kotami. W domu Funia, Białas i Francesca już spokojnie się tolerują, michy sobie nie kradną, nie reagują na siebie przestrachem. Czasem jakieś kocie syknięcie czy psi unik przed zbyt szybką kocią łapą się zdarzy ale tylko dla pobudzenia krążenia.
A w tym parku jakaś anarchia i radykalizm panują. Do tego w gangu są Pan Jaszczurka i Depresyjny Smakosz Conopi a to straszna para wywrotowców.
Nie będzie mnie tam zabierała i już.

Wieczorny park

Od kiedy N&Msy pojechały w Polskę konsumować formalnie zatwierdzony w ostatnią sobotę związek, Funia ich foksterierka regularnie wyprowadza mnie na spacery. Dba bardzo, żebym za szybko do domu nie uciekał, żebym się nałaził, nawdychał i czasem nawet "na szczęście" w jakieś gówno wdepnął. Mówi się, że jak się wdepnie to bogatym się będzie. Jakbym miał być tak bogaty ile razy w gówno wlazłem to leżałbym na Bahamah z kolorowym drinkiem z palemką w zasięgu ręki a Funię wyprowadzałby boy hotelowy za suty napiwek. Ale może zbyt dosłownie to pojmuję i chodzi o innego rodzaju bogactwa?
Na razie, gdy zabiera mnie na wieczorne spacery do parku, pokazała mi bogactwo jesiennego, targanego wiatrem i zmoczonego zacinającym deszczem szpaleru drzew parkowych. Każe mi zabierać aparat i ryzykować jego zmoczenie od deszczu. Targam dodatkowy kilogram powieszony na szyi, schowany pod połą płaszcza i tylko czasem ponaglany jej szczeknięciami, ściągam rękawiczki, dzwigam go do oka i drżącym z zimna palcem naciskam spust migawki.
Funia to prawdziwy psi terminator o niespożytej ilości energi. Jakby miała mini reaktor atomowy w środku. Choć musi to być jakiś inny rodzaj napędu bo jak na reaktor atomowy to zdecydowanie za dużo odpadów paliwa. Przynajmniej nie są radioaktywne! Ale zanim ona zużyje część energii jej dostępnej ja już skostniały myślę tylko o herbatce z sokiem malinowym w fotelu przy kominku.

czwartek, 20 listopada 2008

Sangria

Sangria to ekstrakt smaku soczystych owoców rozgrzanych słońcem Hiszpanii. To tani i powszechnie dostępny w Hiszpanii antydepresant, który czasem pozwala się przenieść w świat filmu.
Mężczyzna z fotografii ganiał się z drugim mężczyzną po jednym z centralnych placów Barcelony. Chowali się za palmy, strzelali do siebie z palca wznosząc przy tym okrzyki rodem z westernów. Za garść dolarów wydanych na 2 butelki Sangrii przenieśli się wraz z Clintem Eastwoodem na niedaleką włoską pustynię gdzie był kręcony ten film. Każdy z nich odgrywał "postać głównego bohatera: niezniszczalnego, cynicznego, amoralnego, o niejasnej przeszłości, mimo to budzącego sympatię widzów".
A przy tym ma to swoje odniesienia: "Człowiek Bez Imienia przyjeżdża i odjeżdża z miasteczka na mule, uczta u braci Rojo stylizowana jest na "Ostatnią Wieczerzę" Leonarda Da Vinci, główny bohater po torturach "otrzymuje" stygmaty, następnie praktycznie martwy przez 3 dni więziony jest przez gang Ramona, po ucieczce przebywa w kopalni-jaskini, którą opuszcza niczym biblijny Łazarz... "
I tyle sobie można sprawić duchowych uniesień za garść dolarów wydanych na Sangrię!
I w czym tutaj może przeszkadzać brak butów z ostrogami, kapelusza z szerokim rondem i palec zastępujący lufę colta? Co z tego, że szerokie siodło na grzbiecie rączego wierzchowca zastępuje błotnik śmieciarki opróżniającej kosze na placu?
Gdyby jeszcze mogli wiedzieć, że "Za garść dolarów" to wierna kopia "Straży przybocznej" Akiro Kurosawy (kto nie wierzy niech obejrzy oba filmy jeden po drugim - scenariusz co do sceny zerżnięty od Akiry). Wtedy barceloński plac przeszyłby świst samurajskich mieczy i gardłowe okrzyki walczących wojowników. A jak malowniczo sika krew (koloru Sangrii) po cięciu samurajskim mieczem w porównaniu do postrzału z colta. Zrobiłoby się jeszcze bardziej filmowo.
Całości dopełnia tworząc pętlę informacja, że film Kurosawy z kolei był hołdem dla... Johna Forda i jego westernów!
Wychodzi na to, że Sangria ma ścisły związek z filmem samurajskim. Czy ja coś piłem, zanim zacząłem to pisać? Nooo...nie pamiętam ;))

środa, 19 listopada 2008

Dali's face



Wywołana do tablicy w komentach La Rambla w Barcelonie to faktycznie barwne miejsce. Spotkałem tam postać z obrazów Dalego. Wszystko na miejscu i pasuje.
Pasuje też do nastrojów niektórych blogerów i komentów w ostatnich dniach.
Niby ta sama postać, ta sama sytuacja, wszystko zwisa a najbardziej malowniczo zwisa gryf gitary.
Mimo to można sobie wybrać twarz. To tylko od nas zależy czy jesteśmy zasmuceni czy radośni.
Czy "ogólny zwis" nas martwi czy mimo to zachowamy pogodę ducha.
Pogody ducha życzę! Ja idę tym tropem.

wtorek, 18 listopada 2008

Data

Czy wyobrażacie sobie sytuację, w której zapomnicie datę ślubu? A może ktoś z rodziny zapomni i nawet patrząc na zdjęcia ślubne nie będzie w stanie sobie przypomnieć.
Gdańskie władze miejskie znalazły na to sposób, który pozwala ze sporą precyzją określić z fotografii datę ślubu. Przy okazji wprowadzili parę ulepszeń, żeby okoliczność pozostała tą niezapomnianą. Ale po kolei. Trzeba to pokazać na skali czasu.
Kiedyś (znaczy większość mojego życia) istniał pałac ślubów tzw. Pałacyk Mon Plaisir w Gdańsku Wrzeszczu. Ale się zużył, rozumiecie remonty potrzebne, utrzymanie drogie. Stara metoda. Używamy dopóki się da a później podrzucamy kukułcze jajo komuś naiwnemu. Pałac ślubów zlikwidowano tylko, że żaden naiwny przez lata się nie znalazł. Miasto chciało zarobić na sprzedaży "multum grajcarów" a zostało z niszczejącym pałacykiem. Chytry dwa razy traci ale jeśli myśli się w perspektywie operacyjnej (kadencji), decyzje nabierają nowego wymiaru. A nic tak dobrze się nie sprzedaje politycznie jak hasła o gospodarności, cięciu kosztów, zarabianiu pieniędzy do kasy miejskiej. Ustalamy fakty - pałacu ślubów we Wrzeszczu już nie ma a wygląd pałacyku nie ma już nic wspólnego z mon plaisir.
Drugi istotny w tej opowieści obiekt to dawna siedziba Wysokiego Komisarza Ligii Narodów w Wolnym Mieście Gdańsku a wcześniej pruskiej komendy garnizonu. Położony centralnie w mieście piękny budynek, bogato zdobiony, no perełeczka. Aż dziwne, że pruski garnizon miał taki gust.
Znowu odwołam się do okresu, który ogarniam moją pamięcią a jak wiem skądinąd wcześniej też. W tym budynku był osławiony Klub studencki żak. Sławny wielkimi nazwiskami np. polskich aktorów w Gdańsku studiujących czy pracujących (np. Cybulski, Kobiela...) a tutaj udzielających się kulturalnie i towarzysko. Budynek ździebko zużyty odremontowano za pieniądze studentów. Przez lata zbierane w zbiórce publicznej na gdańskich uczelniach pozwoliły budynek gruntownie wyremontować i w latach 80 ponownie wrócił do funkcji klubu studenckiego. Nawet sala kina studyjnego w nim była.
Ale tak reprezentacyjny, odnowiony i centralnie położony budynek rozbudził w latach 90-tych apetyt władz miejskich. Studentów wyrzucono, budynek przejęto na tzw. Nowy Ratusz.
Studentom zbudowano obiekt troszkę mniejszy, dużo brzydszy i daleko położony od centrum miasta. Znaczy załatwiono ich politycznie. A w salach dawnego żaka (spytajcie jakiegokolwiek gdańszczanina w odp. wieku o żaka to wskaże Wam tylko ten budynek) obradują teraz radni.
No i pałac ślubów też tu przeniesiono. Dawna sala kawiarni na piętrze robi za salę gdzie udziela się ślubów a była sala kinowa na parterze służy do składania życzeń itp.
Wszystko byłoby OK ale następują zmiany, powolne ale istotne. Powoli zbliżam się do końca tego przydługiego wywodu.
Ze dwa lata temu, gdy ślub brali nasi przyjaciele jeszcze nie raziło mnie tyle drobnych obserwacji, ale teraz to już władze miejskie naprawdę przegięły.
Od dawna nie da się podjechać pod główne wejście, żeby młodzi mogli z pompą zajechać i odjechać z najważniejszej dla siebie uroczystości. Zajeżdża się od tyłu, wchodzi tylnymi drzwiami w przyziemiu od piwnicy. To stare wyjście do stajni! Od razu wiadomo co w tym budynku i dla władz miasta jest ważne.
Zlikwidowano szatnię, która jeszcze 3 lata temu była. Wyobraźcie sobie ślub i ludzi odświętnie ubranych z paltocikami na kolanach lub w rękach. Są wieszaki a jakże, gdzieś na parterze, bez dozoru. No kurcze chyba darmowe paletka dla bezdomnych tam można zdobyć. Ale szatnia pewnie potrzebna dla radnych.
Przyjechaliśmy w sobotę o 14.oo, sam szczyt dawania ślubów. Radni we wszystkich salach mają przerwą obiadową. Siedzą w salach, przy otwartych drzwiach i zasuwają kateringowe obiadki ze styropianowych opakowań. Smród tych wszystkich obiadów wypełnia cały budynek odrzucając do tyłu, każdego kto wchodzi. Bardzo odświętnie i ślubnie!
Po zaspokojeniu głodu wychodzą z sal i nie bardzo mają ochotę się zachowywać cicho. Orszaki ślubne z paltami w rękach przeciskają się przez tą ciżbę a na sali ślubów mimo zamkniętych drzwi, w czasie uroczystości słychać hałas z korytarza.
To wszystko Polak z praktyką lat pogardy władzy dla gawiedzi jeszcze zniesie.
Ale kurwicy dostałem, jak robiąc zdjęcia przed drzwiami sali ślubów nie mogłem znaleźć wolnej ściany, żeby tło zdjęć było neutralne. W części ślubnej budynku ściany też są obwieszone: portretami radnych i posłów, składami ze zdjęciami jakichś rad, komisji czy bóg wie czego, wykresami itd. Każda para młoda marzy przecież, żeby być uwieczniona wraz z aktualnymi bardzo lokalnymi politykami. Po tym bez problemu ustali się po latach datę swojego ślubu gdyby przypadkiem "się zapomniało". Wkurwa dostałem ale OK może korytarz to korytarz, sala ślubna wolna od takich głupot.
(priv. coment: w sądzie przy uroczystych rozwodach zdjęcia robić trzeba, tam ściany normalne bez takiej chućby portretowej najwybitniejszych przedstawicieli)
Po ceremonii schodzi się na dół do reprezentacyjnej sali na lampkę szampana i przyjąć życzenia od gości. Tylko czemu do cholery, ta sala cała zastawiona i zawieszona jest kolekcją bohomazowych, landszaftowych obrazków. Jakiś sponsoring cioci, szwagra zastępcy radnego czy co? Co to do cholery robi w takim miejscu? Znowu nie ma gdzie ustawić pary młodych, żeby tło było neutralne. Nad ich i gości głowami oraz zza pleców wystają przecudnej urody dzieła w ramkach. A sztalugi przewracają się piękne, trącane skrajem sukien ślubnych. I do tego 2 butelki szampana (he, he szampana?) plus 5 minut rzępolenia na skrzypeczkach kosztuje bagatelka - 300 zł!
Tak się objawia deklaratywność polityczna atmosfery pro-rodzinnej naszego wspaniałego kraju.
A może chodzi o to, żeby jednak do kościołów wygonić towarzystwo, niech tam wyłącznie śluby biorą, niech tam zdjęcia robią i na tacę dają?
To już trąci poprawnością polityczną w mikście z nadgorliwością i służalczością polit-lokalesów wobec tych co to wykląć z ambony mogą nieprawomyślnych radnych!
Kiedyś ludzie po kryjomu chodzili do kościoła bo władza z politycznej ambony ich wyklinała i w życiu szykanowała a teraz ze wstydem chodzą do pałacu ślubów narażając się na pogardę "swoich" radnych!
I co ja się dziwię? Polakami jesteśmy. Same skrajności w naszym życiu, nic po środku, normalnie, dla ludzi i dla przyjemności. Wszystko pod wielkie idee i za wiarę.
Można by powiedzieć "albo białe albo czarne" ale w kontekście tego wydarzenia i z perspektywy historii bardziej mi pasuje "albo czerwone albo czarne"! Fuj!
ps. Już nie będę się czepiał, że napis "sala ślubów" wywieszony jest na drzwiach... jak w sądzie wezwanie na wokandę!
_


poniedziałek, 17 listopada 2008

N&M's

Bardzo mi miło, że się niecierpliwicie i mnie poganiacie. Proszę o zrozumienie.
W końcu taka mi się trafiła uroczystość rodzinna, z której w żadnym przypadku nie chciałbym zostać wymiksowany.
Było świetnie, rodzinnie, kameralnie, spokojnie i radośnie. Można chcieć więcej?
Teraz masa zdjęć do przejrzenia, ułożenia, obróbki, prezentacji itd. Mój aparat nie próżnował, ale to prywatne przedsięwzięcie, nie będę go tutaj "medialnie sprzedawał".
Przy okazji robiłem swoje obserwacje i mam dość dla mnie kontrowersyjny temat, który wpadł mi w oko. Skrobnę o nim niedługo.
Powiem jak w ostrym filmie, ale nie po to żeby Was straszyć - I'll be back!

czwartek, 13 listopada 2008

Hala targowa


Całe moje życie hala targowa w Gdańsku Głównym była w opłakanym stanie. Tak jak wiele innych budynków. To nie prawda, że Polska jest szara i bezbarwna. To prawda, że była brudna i zaniedbana. I teraz bardzo mnie cieszy, że zmiany systemowe pociągnęły za sobą zmiany myślenia i stworzyły podstawy ale i motywacje do tego, żebyśmy zadbali o nasze otoczenie.
W dobie niedoboru dóbr wszelakich, obskurna hala z byle jakimi boksami, gdzie i tak ustawiali się w kolejkach ludzie po byle ochłapy mięsa była normą. Teraz, żeby ludzie przyszli tu na zakupy musi wyglądać. I wzięto się za remont. To nie jest takie proste, to żywa historyczna materia miasta. Prace archeologiczne trwały w nieskończoność. Ale się udało i teraz hala jest ozdobą miasta. Architektonicznie ciekawa, i teraz też w środku funkcjonalna przyciąga znowu od kilku lat do siebie klientów.
Sąsiedni plac targowy z obskurnymi straganami z warzywami też już jakiś czas nie istnieje i trwają tam niekończące się wykopaliska. Niemniej wyniki wykopalisk tak w hali jak i na targowisku są bardzo ciekawe. Część obiektów została w podziemiach hali wyeksponowana tak, że robiąc zakupy możemy to oglądać. Ciekawe kiedy targ warzywny wróci na swoje miejsce i jak będzie wyglądał.
Do kompletu od strony Podwala Staromiejskiego mamy ciąg kwiaciarni stylem dobrze dobrany do miejsca.
Teraz jest to ładne miejsce w mieście, kolorowe, ciekawe, pełne ludzi. Teraz cieszy oczy.

środa, 12 listopada 2008

Pomysł

Dzisiaj widziałem się z CEO "KnK" i przedstawiłem jej swój pomysł na jej propozycję. Wydaje mi się, że mogło jej się spodobać. Oczywiście, jeszcze od wielu czynników zależy czy się uda, ale jest zielone światło i trzeba się przymierzyć.
Mogę więc też zdradzić go już tutaj i może zechcecie napisać co o tym myślicie. Wiem, że może większość z Was nie zna tego miejsca ale to może i dobrze. Bardziej wyabstrahowani macie czysty umysł, żeby powiedzieć co myślicie i czy to byłoby dla Was interesujące.
Taka mała ankieta z jednym, zupełnie otwartym pytaniem.
Pomysł jest na galerię portretu stałych gości Coffee Express. Jedno duże zdjęcie np. 30x40 cm z portretem, zmieniane np. raz na 2 tygodnie. Z kawą w dłoni albo bez. Raczej w tym miejscu i w zastanym świetle.
Motywy, które mną kierowały:
1. To musi być spójne z miejscem, w jego estetyce i klimacie,
2. Raczej projekt niż swobodny wybór zdjęć,
3. Może też jako forma promocji miejsca i sygnału zwrotnego do stałych klientów, że są zauważani i doceniani.
4. Coś co będzie przyciągać wzrok, nie kilka mniejszych zdjęć.
Będę potrzebował pomocy Pawła. On nacodzień na pierwszej linii wie kto najczęściej przychodzi i może zrobić wstępne rozpoznanie bojem. Jeśli uda się kogoś przekonać, wsuniemy stopę w drzwi i łatwiej będzie namówić kolejne osoby. Oczywiście po odbitce dla fotografowanych z podziękowaniami.
CEO"KnK" zrobiła od razu próbę i zapytała stałą klientkę czy zechce ze mną porozmawiać o projekcie, który mamy. Dziewczyna nam odmówiła, bo...jest trenerką barystów u konkurencji (sieciowa kawa) a tu przychodzi napić się dobrej kawy!!! Ale gdyby jej szef zobaczył tu jej portret to miałyby przerąbane! Niezły strzał, co!
Napiszcie co myślicie o pomyśle.

Kaprys polski-lekcja historii


Wczoraj, przy okazji obchodów Dnia Niepodległości, na zaproszenie Wojewody Pomorskiego, na Ratuszu Głównego Miasta w Gdańsku, w królewskiej Sali Wety odbyła się uroczystość m.in. wręczenia pośmiertnych nominacji na wyższe stopnie oficerskie części pomordowanych z tzw. Listy Katyńskiej. Wręczano też odznaczenia państwowe.
Mój tato został zaproszony imiennie ale nominacji mojego dziadka Kazimierza się nie doczekaliśmy. Porażka. Jak to się odbywa nikt nie rozumie. Niektóre nominacje przychodzą inne nie. Podobno idzie to wg list cmentarnych. A jak kogoś zakatowali jak psa i jak psa pogrzebali w bezimiennej mogile pod płotem, lub zwłoki są niezidentyfikowane to wysiadka, nie łapie się. Szkoda gadać.
Czy "Warszawa" zbija sobie kapitał polityczny i dba żeby mieć rezerwę na kilka przynajmniej lat obchodów?
Już czasem nie ma kto odebrać nominacji, choć odbierają dzieci pomordowanych. Przychodzą ludzie, którzy ledwo się poruszają.
Co jest piękne to to, że przychodzą wnuki, przyprowadzają swoje dzieci, choć te najmniejsze trudno wytrzymują długie i nudne dla nich uroczystości. Wygląda to wzruszająco.
Na sali przecież siedzi cały podręcznik historii, kogo nie spytasz opowie Ci chętnie swoją historią, która jest nie do oddzielenia od historii współczesnej Polski Niepodległej.
Tak wielu ludzi było tam szczerze przejętych i wzruszonych.
Zobaczcie trochę w wybranych zdjęciach w albumie - Kaprys polski.

wtorek, 11 listopada 2008

Drogi do wolności




W drugiej połowie lat 80-tych pracowałem w CTO, czyli popularnym gdańskim zieleniaku. Miałem pokój od tyłu, na pierwszym piętrze z widokiem na uliczkę między CTO a Dyrekcją PKP (widoczna na foto no 4). Dosłownie kilkaset metrów od głównej bramy Stoczni Gdańskiej. Oj działo się tam wtedy. Samo centrum wydarzeń, ganiania z milicją, pałowania, gazów łzawiących, schyłku procesu upadku systemu "sprawiedliwości społecznej". Cała wspomniana uliczka zwykle była zatarasowana budami i sukami z zomowcami. Czasem trafił się policyjny transporter lub działko wodne. I to całe towarzystwo zbijało tam bąki, chlało wódę schowane za samochodami i czaiło się na wychodzących stoczniowców a z nudów na kogokolwiek, kto się trafił. Co to były za mordy! Nie wolno było podchodzić do okien, nie mówiąc o robieniu zdjęć. Jeszcze byśmy zobaczyli bohaterskie "organa w użyciu", a wtedy ktoś mógłby się zgorszyć taką niobyczajną chućbą. Z pracy czasem nie dało się wyjść do domu bo działo się wokoło budynku a wtedy przez gazy łzawiące nie widać było drugiej strony ulicy.
Teraz jest tam wystawa, obok ustawionego transportera milicji, naprzeciwko CTO. - "Drogi Do Wolności". "Bandyci" i "bohaterowie" zamienili się miejscami.

niedziela, 9 listopada 2008

Bez poganiania proszę

Tak długo już chodzę tam na kawę, ale dopóki stał stoliczek i krzesełka, nie dostrzegałem tej miejscówki. A taka fajna. W zagięciu błotnika, przed kabiną. Siedzi się wygodnie choć blacha zimna, ogląda się świat z żabiej perspektywy. Kawkę pijesz a ludzie Cię nie dostrzegają. To ważne. Mam pewne założenia co do tej miejscówki na przyszłość, zobaczymy.
Nagle przy błotniku stanęła dziewczyna. Chłopak z małym aparatem ustawił się naprzeciwko, żeby zrobić jej zdjęcie. Daleko, dziewczyna będzie mała na zdjęciu ale całe Coffee Express będzie widać. Tylko, jeśli chodzi o Coffee Express na zdjęciu to po co mała dziewczyna przy zderzaku? A jeśli o dziewczynę to kicha będzie.
Skorzystałem z okazji i bez patrzenia w wizjer, z dołu, z wolnej ręki zrobiłem jej kilka ujęć. Dziewczyna widziała, no problem bez sprzeciwu.
Mało tego. Widząc mojego sporych rozmiarów Nikona z obiektywem raptem 0,5 kg -10 cm x 72 mm, zaczęła chłopaka poganiać " No szybciej, pan profesjonalista już się uwinął a Ty jeszcze nie gotowy?"
Jakże pomyliła się w osądach.
Akurat w temacie fotografii bez dyskusji przyznałbym pierwszeństwo technice a nie wielkości aparatu choć nie wyłącznie. Ale to zawsze lepsze przesłanki, prawda?
Ja nie profesjonalista tylko obrazo-chwytacz zamatorszczony.
Chłopak bez wprawy był, za to z ambicją, żeby pańszczyzny nie odwalić i lubej satysfakcję sprawić.
Jeśli w innych okolicznościach tak go będzie poganiać i deprymować to...kolejna dziewczyna nieusatysfakcjonowana in particular situation might be! A wyglądało to na taki rys osobowości.
Ale co ja tam mogę wiedzieć widząc kogoś minutę i na podstawie tylko jednej zaobserwowanej sytuacji? Pewnie schemat mi się załączył? Tylko skąd ten schemat mi się wziął?

sobota, 8 listopada 2008

Dwie strony lady

Coffee Express ma wzięcie cały czas, chłodne dni czy ciepłe, w środku tygodnia czy w weekend.
I dzisiaj była barystka, której dawno nie widziałem, która świetnie mleko spienia ale jest rzadko, tylko w weekendy. W tygodniu studiuje. Może kiedyś będzie Was leczyć nie tylko świetną kawą, jeśli akurat do niej traficie.
Tak jak na zdjęciach sytuacja wygląda z obu stron lady. Sympatyczna obsługa przyciąga sympatycznych klientów. Część staje się stałymi klientami i to mnie zainspirowało. Muszę o tym porozmawiać z "Kawą na Kółkach"
Bo CEO "Kawa na Kółkach" zaproponowała mi tydzień temu niesamowitą rzecz. Chce mi odstąpić niewielką część swojej witryny przy ladzie w Coffee Express, żebym prezentował publicznie moje fotografie. Kurcze, aż się spociłem z wrażenia. Poważna propozycja i możliwość prezentacji. Dzięki bardzo! Bardzo chętnie skorzystam!
Kiedyś moi przyjaciele z Puetro złożyli mi propozycję wystawy, ale wtedy nie zdążyłem nic przygotować i Puerto się niestety zamknęło . I nie czarujmy się, wtedy to nie miałem nic co umiałbym zaprezentować. Od tamtej pory w moim fotografowaniu przewinęły się parseki - patrzenia, umiejętności, wiedzy. A to co umiem to i tak tyle co brudu za paznokciem. Ile jest jeszcze do odkrycia!
Tak więc pod tym względem sytuacja jest trochę odmienna. Głowię się od tygodnia jak i co pokazywać. Musi pasować do miejsca i do tego co tam sią dzieje. Mam już pewien pomysł ale muszę porozmawiać z "Kawą na Kółkach" a ona bywa za ladą bardzo krótko. A ja ostatnio mam trochę więcej zajęć.
Jest jeszcze techniczny problem bo niewiele wiem o drukowaniu odbitek i innych technicznych aspektach takich działań. Ale tu z pewnością mogę liczyć na Darka. Już go prosiłem i mi doradził. Dobrze mieć przyjaznych kibiców. Puerto ekipa dobrała się mocarnie.

"Focenie" dzieci - album

Ponieważ prezentacja w poprzednim poście wyświetla się na Blogerze w jakości do d...y, zamieściłem te zdjęcia jako album do obejrzenia w necie.
Sorry, że tak kombinuję, ale jak mam coś pokazać, to niech to będzie z poprawną przynajmniej jakością. A że uczę się na żywej materii, to jesteście tutaj świadkami moich prób i błędów.
Teraz próbujemy album i jak to się sprawdzi.
Album otwiera się tutaj.

piątek, 7 listopada 2008

"Focenie" dzieci

Jak można się powstrzymać od robienia zdjęć dzieciom? U kogo można obserwować emocje w tak czystej postaci? Radość to radość. Smutek, złość, agresja, zmęczenie, zawód - wszystko niezafałszowane i autentyczne.
Który dorosły jest w stanie do końca zdjąć z twarzy maskę i okazać takie uczucia w chwili robienia mu zdjęć?
A tu co rusz jakaś nagonka na gości z aparatami. Nawet jakiś czas temu czytałem o inicjatywie powołania w jakimś mieście straży obywatelskiej do wyłapywania gości z aparatami fotograficznymi, kręcących się w pobliżu placów zabaw. Paranoja i histeria narastająca do granic absurdu.
Owszem, zagrożenie jest autentyczne ale nie każdy z aparatem w pobliżu dzieci ma niecne zamiary. Nawet śmiem twierdzić, że niewielu. Ci, którzy chcą dzieci skrzywdzić są w stanie doskonale się zamaskować i zdjęcia też tak zrobią, że nikt tego nie zauważy.
W ubiegłym roku zawinęliśmy jachtem do Sztynortu na Mazurach. Jachty spływały na nocleg a na pomoście bawiła się grupka dzieci. Tak były pochłonięte zabawą i z taką radością jej się oddawały, że nie zwracały na nic uwagi.
Niewiele myśląc zrobiłem im serię zdjęć. Nikt mnie nie zaczepiał, nikt nie pytał. Do głowy nawet mi nie przyszło, że mogę być źle zrozumiany.
Po powrocie do Gdańska zmontowałem trochę tych zdjęć i pokazywałem znajomym razem z innymi zdjęciami z Wielkich Jezior. Wtedy po raz pierwszy padło pytania: czy ty nie boisz się robić zdjęć dzieciom? Normalnie zatkało mnie. Dopiero po raz pierwszy wtedy dotarł do mnie fakt, że może to być niewłaściwie zrozumiane i moje intencje zafałszowane. Hmm! Niezła zagwozdka.
Myślę jednak, że te zdjęcia bronią się same i jest w nich tylko wielka radość i beztroska zabawy dziecięcej. Dlatego jednak je tu pokarzę. Mam nadzieję, że żaden moher ze spiskową teorią dziejów mnie tutaj nie zaatakuje ani nie naśle mi smutnych panów w prochowcach.

Google speed record

Eureka, googlom udostępnienie prezentacji Rostbefu w sieci zajęło dobę z okładem ale dali radę.
TU ją można zobaczyć.
Tylko po co jak wszyscy zobaczyli już tą poniżej blogrową w desperacji wstawioną w post pt. Rostbef?

środa, 5 listopada 2008

Rostbef

We Wrocławiu, w Rynku jest restauracja "La Scala". Niestety droga ale karmią super. Był tam kucharz z Peru (podobno) i jeśli chcecie zjeść coś extra idźcie tam na rostbef. Plastry, cienko krojone, kruchego, różowiutkiego mięsa, w ziołach, z sosem guacamole a do tego ciepłe pieczywo z masełkiem czosnkowym. Ten zestaw nie jest drogi a wart swojej ceny w dwójnasób!
No to co ja robię amator stażysta kucharz bez przygotowania? Kombinuję jak coś takiego można zrobić. Zacząłem od pieczenia rostbefu i wierzcie mi nie mogłem za cholerę wpaść na to jak uzyskać taki kolor i soczystość. Metodą prób i błędów, dzisiaj po raz pierwszy zbliżyłem się do celu. Jeszcze nie to co ma być ale już nie tak daleko. Jeden błąd, który popełniłem udało mi się zauważyć. Inne pewnie wyjdą innym razem.
A teraz już szybko:
Ładny kawałek rostbefu maceruję w ziołach i oliwce, dość długo (2-3 dni w lodówce). Kluczem jak się okazuje jest temperatura i różnice temperatur. Piekarnik musi być nagrzany do 250 st.C. W mięso wkładamy termometr do pieczenia nastawiony na 54st.C. Nic więcej. Ładujemy do gorącego piekarnika i obserwujemy temperaturę wewnątrz mięsa. Jak ma 54 natychmiast wyjmujemy i dajemy ostygnąć w temperaturze pokojowej 10-15 minut. Będzie soczysty dzięki temu. Temperatura wewnątrz nadal jeszcze jakiś czas będzie rosła. Wszystko ładnie się upiecze. Tutaj popełniłem ten błąd. Temperatura mięsa, gdy wkładałem do pieca (widać na termometrze) była za niska (9 st.C). Trzeba mięso wcześniej wyjąć z lodówki i dać mu osiągnąć temperaturę pokojową. Tak sądzę. Ten błąd kosztował mnie mniejszą strefę różowego mięska i większą ciemnego. I musiałem chwilę dłużej trzymać w piekarniku. Gdyby temp. mięsa przy wkładaniu była ok 20st. C, po 15-20 minutach w środku będzie 54 st.C i już wyjmujemy.
Jeśli chcecie jeść na ciepło, taki lekko ostygnięty pokrójcie na plastry, podlejcie sosikiem i podajcie z duszonymi warzywami. Ja bym tak zrobił, ale jest wiele możliwych kombinacji.
Na "La Stradę" podaje się go na zimno, w cieniutkich plastrach. Ale jak zrobić taki kruchy jak u nich? Może z polędwicy? Najpewniej tajemnica jest w gatunku wołowiny. To co u nas jest w sklepach, chodzby najładniej wyglądało nijak się ma do wołowiny w najwyższym gatunku. Jeszcze będę kombinował, ja tak łatwo się nie poddaję kiedy chodzi o moją przyjemność.
Ja sobie wymyśliłem inny snack. Ponieważ kanapki mi się już dawno znudziły a kupne wędliny smak mają tylko w domyśle, montuję sobie "wrapa". Można spoko jeść zamiast kanapek, dać dzieciakowi na drugie śniadanie do szkoły czy sobie przygotować na długi spacer lub wycieczkę.
Wszystko możecie zobaczyć w prezentacji. Chyba nie muszę nic tłumaczyć, wszystko jest widoczne. Kombinacji "wrapów" też może być bez liku.
_
Nie mam sumienia Was dłużej trzymać na stand by-u. Google sobie obrabiają prezentację i jakkolwiek tam w lepszej jakości się wyświetla to przestaje mnie dziwić ich mała popularność w porównaniu do Ytuby lub innych. Post był gotowy o 19.00 a teraz jest 21.40 i nadal prezentacja nie jest udostępniona w sieci. Robię zatem tak jak zawsze, daję na blogerze choć dużo traci ze względu na jakość obrazu.
_
Suplement 07.11.2008; 00:03
Eureka, googlom udostępnienie prezentacji w sieci zajęło dobę z okładem ale dali radę.
TU ją można zobaczyć. Tylko po co jak wszyscy zobaczyli już tą poniżej blogerową ?
_
Smacznego oglądania!
Blog Widget by LinkWithin