czwartek, 30 kwietnia 2009

środa, 29 kwietnia 2009

wtorek, 28 kwietnia 2009

poniedziałek, 27 kwietnia 2009

Uroda / Beauty

Droga / The Way

Odbicia / Reflections

Gość z refleksem czy refleksyjny gość?
Nie zdążyłem spytać. Odbił się i zniknął.

niedziela, 26 kwietnia 2009

Niewinność / Innocence

Droga / The way

Okna / Windows

Pani zauważyła, że robię jej zdjęcie z wolnej ręki z wnętrza samochodu i rzuciła się do mnie gdy z auta wysiadłem. Dość napastliwie. Do tego stopnia, że ja zwykle uprzejmy i miły i tłumaczący co i jak, potraktowałem ją odmownie, że miejsce jest publiczne i robię co chcę. Chciała, żebym jej pokazał. Ale ja już wyrosłem z pokazywania na każde żądanie i odmówiłem. I poszedłem sobie.
Wszedłem do knajpki obok, zamówiłem co chciałem i wróciłem do auta po okulary. Stała tam ale już bardziej ugodowa. Bez agresji i normalnie do mnie przemówiła. Nawet mówiła mi bez nalegania z mojej strony, że jestem przystojny i może sobie zdjęcie ze mną zrobić! No tak kłamać w żywe oczy to przesada. Aż się zdziwiłem bardziej niż wcześniejszym atakiem. No to jej ładnie wytłumaczyłem co i jak i nawet pokazałem, choć to miejsce publiczne i pewnie pokazywać nie wypada. No trudno.
Ja się dziwię, że niektóre kobiety tak rzadko pojmują, że z facetami na siłę się nie udaje a po dobroci to każdy facet pokaże na co go stać lub co ma w zanadrzu.

sobota, 25 kwietnia 2009

Dawcy czy biorcy? / Donors or recipients?

Dziś był przyjemny dzień. Kawy się napiłem...nie raz i nie dwa razy. I może zaraz znowu się napiję? Podjadę sobie, otworzę wózek, zrobię kawy i przekąszę ciasteczkiem owsianym Corsoni. Wszystko dlatego, że skończyliśmy dziś z Maćkiem to co nam dało w kość w tym tygodniu i jesteśmy zadowoleni z efektu.
Wracając wyjąłem aparat z torby i zachciało mi się zrobić zdjęcie motywu, który oglądałem nie raz przejeżdzając obok i zawsze odkładałem na później. Motyw połączeń niemożliwych a jak w tym przypadku się okazało po czasie - nierozłącznych. Motyw obfotografowany, będzie na blogu innym razem.
Niejako przy okazji zbłądziłem na teren Starego Arsenału w Gdańsku, gdzie są pracownie rzeźby Akademii Sztuk Pięknych i stoją wszędzie, w różnym stanie prace studentów. Będzie z tego cykl, "długi i nudny", aż będziecie mnie z nim mieli dość. Znowu będę zamulał wizualnie bez grafomańskich extrasów.
Na razie daję fotografię zrobioną naprawdę przy okazji, bo na czerwonym świetle na głównym skrzyżowaniu w Gdańsku. Aparat gotowy i włączony, leżał na siedzeniu obok. Zrobiłem tylko jedno ujęcie, prawie nie patrząc w wizjer. Temat bardzo wiosenny. Jechali spokojnie. To chyba ani dawcy ani biorcy nie byli.
A za motocyklem stał młody goguś w wypasionym mercu coupe z "trophy baby girl typ solara" na siedzeniu pasażera. Patrzył na mnie z nadzieją, że też mu zdjęcie zrobię. Nie zrobiłem, nie był wart cyknięcia nawet cyfrowego, tak wręcz ociekał sztampą, schematem i nadętym ego pędzonym na testosteronie.

Wake up call

"Sharowałem " się w tym tygodniu jak koń, wół, osioł, ruda mysz czy co tam jeszcze chcecie. Bardziej niż w poprzednich tygodniach. Ledwie dziś oczy otworzyłem, poczułem to wezwanie. Opieram się jeszcze ale i tak wiem, że ulegnę.
Najpierw będzie espresso, na rozruch, dla smaku, dla cremy lekko słodkawej z posmakiem owoców, aksamitnie opływającej wnętrze ust, odzywające się po przełknięciu długim i pełnym body.
Jak już przejdzie do historii to pojedzie cappuccino z ciasteczkiem. Może być kajmakowe "z serduszkiem".
Takie śniadanie Agregata.
O jedzeniu pomyślę za kilka godzin.

środa, 22 kwietnia 2009

Matchbox

Mali chłopcy mieli małe "resoraki".
Duzi chłopcy mają większe!
Nikt nie przejdzie obok obojętnie i gdzie tylko ta wersja mini się pojawia, zaraz jest ekipa kibiców.
Nie inaczej było gdy mieliśmy inne mini. To był Mini Moris i marszczył asfalt warcząc silniczkiem ku zgryzocie panów w wielkich terenówkach. Ale on ważył 600 kg, miał odpowiednią moc w silniczku i zawieszenie jak gokart (na elementach gumowych - trzymał się jezdni jak przyklejony).
Mini JCB waży 1500kg a wygląda jak zabawka. I robi to czego wielkie koparko-ładowarki nie zrobią! I też ma twarde zawieszenie bo jedynie baloniaste opony spełniają tą rolę.
Nazywamy go Matchbox!
Jak już mamy zabawkę, to się nią bawimy!
Niby w pełnym słońcu a zimnooo! Wyż skandynawski cholera, powiewa nam tu polarnym powietrzem w środku kwietnia.

niedziela, 19 kwietnia 2009

kecz mi mała


Zwykle potrzeba jest wielu czynników, które przypadkowo muszą wystąpić jednocześnie, żeby zaistniało zjawisko wyjątkowe. Ale nie zawsze.
Silne wiosenne słońce w połączeniu ze lśniącą w nim królewskim szkarłatem strugą wina marki wino, chojnie rozlewanego do wielokrotnie wykorzystywanego jednorazowego kubeczka wystarczyło, żeby objawił się publicznie artysta o niepospolitym i wyjątkowym talencie.
Głosem oryginalnie chrapliwym, z artykulacją skłaniającą słuchaczy do nabożnego skupienia w celu rozpoznania warstwy lirycznej, artysta zaśpiewał z pobliskiej ławeczki pieśń wiosenną, tęskną i jak głos zgrzebną.
Choć byliśmy najbliżej, po długim wsłuchiwaniu się wyłapaliśmy jedynie fragment refreu: Kecz mi mała, kecz mi mała jeeee...e!
I tym, którzy mają wątpliwości wyjaśniam, że nie była to piosenka żeglarska o wyższości regatowej jachtów z ożaglowaniem typu kecz nad jachtami z popularnie stosowanym ożaglowaniem typu slup.
Postanowiłem z braku torby z odpowiednim sprzętem, sprofanować wizerunek artysty "cykając fotkę z komórki". Artysta widząc moje starania...zasłonił się gitarą.
Moje zdziwienie przerodziło się w pełne akceptacji zrozumienie gdy "zostałem objaśniony" przez towarzysza artysty. Ponieważ, "jak mnie uprzejmie objaśniał", w całości byłem na czarno (poza bielizną i nastrojem duszy - komentarz piszącego), artysta uznał, że cytuję "jestem mocniejszym osobowościowo charakterem, wobec czego on wymięka, ja wygrałem!" koniec cytatu.
A ja się pytam - tak wygrywać nawet bez gry wstępnej? Wstyd dla wygranego! Co to za regaty? Nawet jeśli dysponuję tylko ożaglowaniem typu slup (jeden maszt na śródokręciu)! Muszę się postarać o głos chropawy i strugę równie szkarłatną. Łabędzi śpiew - kecz mi mała! Eee nie...slup mi mała jeee...e!

sobota, 18 kwietnia 2009

gdański lansik

W prowincjonalnym mieście G. nareszcie można się troszkę poczuć jak w metropolii W.
~(:=0 /tzn. łysolek ździwiony ździebko/ :D

piątek, 17 kwietnia 2009

"warsiawskie klymaty"

Nikon się naprawiał, w międzyczasie z osobistym bratem wciągnęliśmy zalatujące malizną lody Grycana w Galerii Mokotów i po drodze komórką "zdjęliśmy" fragment warsiawskiej poezji słowa i obrazu. Był kiedyś cykl - prawda czasu, prawda ekranu. I tak już chyba zostało. I co gorsza, odwrotnie niż z kawiorem u Laskowika, nikomu najwidoczniej to nie przeszkadza. Dany dźwig jest do niczego, Jasiu, wężykiem, wężykiem. Fotka zrobiona w kwietniu a na komunikacie o awarii nalepki z datą o imprezie styczniowej. To się dopiero nazywa chwilowo nieczynna winda! Dlatego w centrum H. Mokotów nie widać inwalidów z wadliwymi systemami przeniesienia napędu. Dobrze, że mój osobisty brat ma wadliwą rączkę a nie nóżkę.
Przy okazji przekonałem się, że nadal niestety windy osobowe nazywa się dźwigami, żeby przewożone osoby nie miały wątpliwości, że są towarem i przedmiotem a nie podmiotem usługi (lub jej braku).
Istnieje nie tylko złośliwość przedmiotów martwych ale rozciąga się to na literacką formułę jedności miejsca, czasu i akcji. Jak jest mało czasu i wymagana jest szybka akcja to miejsce akcji jest zwykle na drugim końcu miasta. Wjeżdzam do W-wy od strony Gdańska, osobisty brat mieszka na żolibożu, interes służbowy miałem na Woli ale jak prywata to w godzinach szczytu na Mokotowie, dokładnie po przeciwnej stronie miasta. No ale jak tu żyć bez Nikona? A że papierologię trzeba zrobić na spotkanie o 8 rano w Gdańsku dnia następnego, to trzeba poganiać swoje konie mechaniczne i siedzieć do 4 nad ranem, jak chce się mieć naprawiony aparat fotograficzny od ręki!

niedziela, 12 kwietnia 2009

Wrota piekieł...Forty Napoleońskie

Tylko dla dopełnienia dzisiejszego dnia daję diaboliczny portret mojego osobistego brata zrobiony w trakcie wieczornego spaceru na Fortach Napoleońskich w Gdańsku w cieniu "wielkiego kątownika" postawionego na Górze Gradowej nie wiedzieć, czemu i po co. Moim zdaniem przyda się tu dzisiaj coś "diabolicznego". Bo tej "świętości" wielkanocnej lejącej się z każdego "publikatora" to ja inaczej jak przewrotną diabolicznością nazwać nie mogę. To jest świecki kraj? Zwykła komercha. Bardzo mała dawka autentyczności i faktycznego przejęcia się treścią i przesłaniem tego święta. Zapychacze dla newsów, pretekst do wyciągania w telewizji jakichś "para religijnych" knotów filmowych, okazja dla podrzędnego sortu dziennikarzy do zaistnienia przez nośny i na czasie temat. Dobór piosenek w radio byle tylko "w temacie" lub o bogu lub wykonane przez muzyka, o którego cudownej przemianie i nawróceniu można opowiedzieć. Nie ma ucieczki. W taki dzień publiczne media, z założenia bezwyznaniowe i dla każdego, stają się za nasze pieniądze, co najmniej placówkami Radia Maryja i Telewizji Trwam
Dodam tylko, że mam szacunek dla ludzi głębokiej wiary i sposobu, w jaki wcielają swoje przekonania w swoje własne życie. Mierzi mnie komercjalizacja religijnych obrzędów, jej obecność w polityce, szkolnictwie i życiu publicznym i brak szacunku dla odmiennych postaw i przekonań oraz narzucanie własnych przekonań każdemu, kto się nawinie.

Easter green

Wszystkiego najlepszego!

sobota, 11 kwietnia 2009

Spare driver

Funia jedzie na święta czy tylko kierowca zapasowy na ciężkie chwile świąteczne?
Nie przejadać się!
Spokoju i relaksu dla wszystkich!

BiTurbo


piątek, 10 kwietnia 2009

Nię bądz Pan rura i nie pękaj!

Czy w tym wypadku określenie "stara rura" nadal ma wydzwięk pejoratywny?
Pisz Jasiu.
DANA RURA JEST DO NICZEGO!
Wężykiem, wężykiem!

Tak jest Panie majster.

środa, 8 kwietnia 2009

Instytucja


żona marynarza w prl-u to była prawdziwa instytucja. I jaka misja! Zaopatrzenie rynku w dobra luksusowe i niedostępne połączone z funkcją edukacyjną (tam gdzieś jest świat, dobry i dostatny i nie taki jak propaganda go maluje).
Ale życie miały samotne. Wpatrzone w daleki horyzont wypatrywały tego jedynego statku. Dla mężczyzn na morzu stanowiły jedyny łącznik z życiem na lądzie. I gdy zaczynały odwracać wzrok od horyzontu, dla wielu z marynarzy, choć pływanie wydawało im się treścią ich życia to sens życia się kończył.
Czy teraz jest łatwiej z tym całym internetem, telefonami komórkowymi, skypem, kamerkami, tanimi liniami lotniczymi i paszportami w szufladzie w domu? Kiedyś było tylko Gdynia Radio, przez które w krótkich chwilach między piskami i świstami eteru udawało się usłyszeć parę słów z drugiego końca świata. Ale samotność pozostaje samotnością Nie każdy nadaje się na marynarza i nie każda kobieta na jego dziewczynę, żonę. Tylko matki i córki nie mają wyboru.
A sztormy? Kiedyś w jakiejś książce przeczytałem anegdotkę na temat wypowiedzi marynarzy o tym jakie największe przeżyli sztormy w swoim życiu.
Jeden z nich twierdził, że największy i najgroźniejszy sztorm przeżył wtedy, gdy...przywiózł żonie z rejsu kolekcję biustonoszy w niewłaściwym rozmiarze.

wtorek, 7 kwietnia 2009

port











Zabawa w skojarzenia?
Bezpieczny port,
ostatnia przystań,
pożegnania i powroty,
wiatr od morza,
tupot białych mew o poklad pusty?
Jakie jeszcze skojarzenia budzi to słowo, to miejsce i jego zmieniająca się twarz?
Gwarny i ludny w jednym momencie zmienia się w miejsce puste, w którym dojmująco odczuwa się to czego w nim właśnie nie ma. I nie o statek tu chodzi. O tą pustkę, bezruch, nicość niczym nie wypełnioną, aż do następnego promu, następnych fal ludzi i pojazdów w swoim ruchu w przeciwne strony.
Statki, ludzkie fale, fale pojazdów, fale morskie. Porty tak jak światło, mają naturę falową.

niedziela, 5 kwietnia 2009

Waiting



Czekanie jest najtrudniejsze. Robota zrobiona, przedstawienie zakończone, kurtyna opadła - ktoś musi wygrać, ktoś inny musi ...wygrać mniej.
Teoretycznie każdy z sześciu finalistów miał do wykonania takie samo zadanie. Tylko pozornie. Kawa ma niesamowitą ilość czynników (ponad tysiąc związków aromatycznych), które wpływają na jej smak i zapach. A większość smaku zawarta jest w cremie, która jest tak niestabilna, że z każdą sekundą upływającą od chwili zrobienia ulega zmianie. Wiecie jak opisują cremę chemicy? Polyphasic colloidal foam - wielofazowa koloidalna pianka. W miarę upływu czasu przechodzi z fazy do fazy, zmienia konsystencję tak, że nie tylko sposób zrobienia expresso ma znaczenie ale i czas podania. Zrobić i podać ją tak, żeby zbalansowany smak był równie bogaty jak zapach świeżo zmielonej porcji to właśnie mistrzostwo baristy. Im więcej się dowiaduję, tym mniej wiem.
Czasu na mistrzostwach dla każdego ze startujących jest 15 minut. Czerech sędziów sensorycznych, dwóch technicznych, jeden główny. Do tego kilku obserwatorów. Są wszędzie, widzą wszystko, dotykają wszystkiego, smak mają wysublimowany do granic możliwości. Trzeba zrobić 4 expresso, 4 cappuccino i 4 drinki bezalkoholowe na bazie expresso. Podać sędziom sensorycznym, odpowiednio je zaprezentować i cały czas opowiadać co, dlaczego, z czego i po co się robi (najlepiej w langłidzu). Finaliści kończyli na kilka sekund przed upływem 15 min. Naprawdę co do sekundy prawie.
A potem trzeba czekać. Mowa ciała niektórych finalistów to był osobny spektakl!

sobota, 4 kwietnia 2009

competition



Jedziemy. "Neofici" jadą łapać ducha nowej religii.
Mistrzostwa Polski Baristów na targach gastro w Warszawie. W ostatni dzień, piątek 27 marca finał mistrzostw.
Odpalamy dzień wcześniej po zamknięciu Coffee Express. Jak na mnie to wcześnie bo już o 18.30 nawijamy i marszczymy asfalt. Już bawi mnie wyobrażenie miny mojego brata gdy zapukam do jego drzwi w Warszawie tak wcześnie. Tak wcześnie się zwykle nie udawało! No i faktycznie, wyszło jak zwykle bo w samochodzie rozpięła sią rurka pierdząca (przewód intercoolera) i mieliśmy nieplanowany postój. Wieczorna pora w Ostródzie to już środek nocy. Wszystko zamknięte. Daliśmy radą tyle, że złapaliśmy poślizg 2 godziny i późny obiad w Młynie pod Mariaszkiem diabli wzięli. Pierwsza w nocy w Warszawie to jeszcze nie było tak późno ani szczyt tego co już mój brat w moim wykonaniu doświadczył wcześniej.
Jedziemy rano na targi wcześnie, żeby nic nie przegapić. Niespodzianek niestety ciąg dalszy. Mój ulubiony Turek na Zgody, z kebabem w cienkim chlebku zamknięty o 9 rano! Zjemy coś na targach, jedziemy.
Targi startują o 10tej, dzień ostatni, skrócony. Cena biletów iście Warszawska. Targi na jednej hali a kasują 50 zł od łepka. Polagra w Poznaniu tyle nie kosztuje!
Jeśli bilety w takiej cenie to chyba mają organizację perfekcyjną i wszystko gra. Prowizorki się nie spodziewam. Pierwsze kroki do restauracji targowej zjeść śniadanie. No i jest prowizorka. Jedzenie będzie przywiezione dopiero o 11tej! Jest tylko kawa i herbata. Po co? To są targi gastro i cały wielki dział stoisk z kawą. Kawy i herbary nie zabraknie!
Głodni idziemy między stoiska a tu mistrzostwa już się zaczęły. Miały być później ale co tam, show must go on a finalistów sześciu do tego drugi finał, też 6 osób po nich i na koniec rozdanie nagród. Powiem od razu, że ledwo się wyrobili do zamknięcia targów a myśmy prawie nigdzie nie chodzili tylko siedzieliśmy i gapiliśmy się JAK ONI ROBIą KAWę. Normalnie 50 zł za szkolenie całodniowe to jednak dobra stawka.
A śniadanie zjedliśmy o 17 w restauracji w mieście. Cały dzień tylko na kawach i przekąskach z okolicznych stoisk.
Na fotografiach w tym poście jest kilku finalistów mistrzostw baristów.
W kilku wcześniejszych postach też kilka fotografii było. Talerzyki też z mistrzostw.
BTW - talerzyk leżał i leży.

czwartek, 2 kwietnia 2009

Andrzej

Andrzej jest jednym z najdłuższych bywalców Coffee Express (nie mówię o wzroście). Napisać jednym z najstarszych to też niezręczność ;) i oczywista nieprawda.
Zaczął przychodzić tu gdy jeszcze był w liceum. I choć teraz jest studentem prawa (tak, tak przyszły członek palestry!) w innym mieście to przychodzi do Coffee Express gdy tylko jest znowu w Gdańsku.
Jego portret wisi już od dobrego tygodnia w witrynie tylko jakoś brakowało czasu na post temu zdarzeniu poświęcony.
No i jest pierwszym mężczyzną, który zgodził się na zdjęcia. Mało mieliśmy czasu bo wpadł tylko po kawę przed odjazdem pociągu. Sesja nie była umówiona i trwała expresowo (nazwa miejsca się sprawdziła tym razem w swoim drugim znaczeniu). Ledwie zdążył na pociąg.
Jak zwykle ciekaw jestem Waszych opini i co do samych zdjęć jak i ich wyboru. W witrynie Coffee Express wisi to samo zdjęcie, które użyłem w poście. Tutaj reszta zdjęć.

Talerzyk


"Kwitnę w kawiarni, samotny jak jamnik
Patrzę na przejście dla pieszych,
A po ulicach idzą aż słychać
Ludzie bo muszą w coś wierzyć
...
Z niejasnych przyczyn
Zajmuję się niczym
...
Talerzyk leżał i leży"

środa, 1 kwietnia 2009

Blog Widget by LinkWithin