środa, 6 sierpnia 2008

Dar Boży




W starym skeczu kabaretowym Grześkowiak lub Chyła (nie pamiętam już) przekonuje, że jedynym prawdziwam darem bożym jest ludzka głupota. Wszystko inne można zdobyć lub stracić ale głupota jest dana raz na zawsze. Albo ją masz i się nie pozbędziesz albo choćbyś nie wiem jak się starał, nie unikniesz losu i rozterek inteligenta, bo na głupotę jak się nie załapałeś tak już szans nie masz.
Wczoraj w basenie jachtowym w Pucku byłem świadkiem objawienia tego daru bożego w czystej postaci. Mimo trwającego kilka dni sztormu, podawanych w radio i przez kapitanaty ostrzeżeń, żeby nie opuszczać portów, zawsze znajdzie się ktoś, kto tak jak w opisywanej sytuacji, żeby zaimponować dziewczynom, jest gotowy zaprezentować to czego innym Pan Bóg poskąpił. Czy podryw na głupotę ma szanse powodzenia?
Kiedy już się zmierzchało a wiatr wiał nadal tak silnie jak w ostatnie dni, znalazł się młodzian, który w towarzystwie dwóch dziewcząt, postanowił sobie popływać na motorówce. Radośnie odbili od przystani i na pełnym gazie wycięli na otwartą wodę. Silnik motorówki okazał się mądrzejszy od skipera i nie czekając długo odmówił współpracy. Mimo usilnych prób uruchomienia, wspartych najgrubszymi przekleństwami skipera i towarzyszących mu dziewcząt, silnik już nawet nie beknął. Jak się okazało po dłuższej chwili, silnik wiedział co i kiedy robi. Przy tym kierunku wiatru motorówkę zdryfowało z powrotem na samą końcówkę falochronu portowego. Gdyby na silniku popłynęli choćby 10 m dalej, minęliby dryfując główkę falochronu i poniosłoby ich dalej. Robiąc zdjęcia doszedłem właśnie na koniec falochronu i mogłem wszystko obserwować. Poczekałem na dryfującą motorówkę, żeby upewnić się, że jednak tym razem jeszcze im się uda i oczekując na rozwój sytuacji. Ledwie sobie poradzili (trzeba było im pomóc) z ochroną dopychanej wiatrem i falami do falochronu motorówki. Nie muszę mówić, że nie bardzo wiedzieli co robić. Dziewczyny nawet bały się wstać z foteli motorówki, żeby ją chronić, ubrani byli jak na spacer a nie na wodę, nie było kapoków, ba nawet marnego wiosełka, nie mówiąc o kotwicy czy rakietnicy. Dobrze, że ich nie rozwaliło o nabrzeże. Dobrze, że nie zniosło ich na otwartą wodę!
Całe zdarzenie przypomniało mi sytuację, w której uczestniczył lata temu mój dobry znajomy, pracownik Instytutu Oceanografii, m.in. płetwonurek. Dysponując odpowiednio wyposażoną łodzią motorową i jej obsługą z gdańskiego klubu płetwonurków Rekin, zrzucili ją na wodę w Redłowie i nurkowali daleko od brzegu wykonując badania dla instytutu. Kiedy już się zbierali po kilku godzinach nurkowania do domu i płynęli do plaży, silnik padł. W trakcie godzin nurkowania wiatr się wzmógł, odwrócił i wiał od plaży. Wiosła i inne próby nic nie dały. Znosiło ich na pełne morze a wiatr gwałtownie tężał. Fale rosły w miarę oddalania się od brzegu. W czasie wielu godzin dryfowania próbowali wszystkiego co mogli zrobić. Ci co nurkowali znosili to lepiej, byli przecież w piankach. Sternik choć ubrany odpowiednio na wodę, ale mokry opadał z sił szybciej. Na pełnym morzu fale wchlapywały wodę do motorówki. Na zmianę wybierali wodę, rozgrzewali się. W każdej chwili mogło ich zalać, przewrócić, zatopić. Wyniosło ich przez redę, między statkami daleko w otwarte morze. Tracili już siły i nadzieję. Uratowała ich załoga helikoptera ratowniczego i to naprawdą w ostatniej chwili. Ocalili życie, stracili cały sprzęt i łódz. Szczątki łodzi podobno długo później wyłowiono aż w zatoce fińskiej.
Tak się może wydarzyć przy normalnej pogodzie i jej gwałtownej zmianie, nawet ludziom obytym z morzem i przygotowanym.
Ale jak ktoś jest obdarzony darem bożym to nie ma mocnych, musi błysnąć przed laskami. O zmierzchu, w sztormie wychodzić w morze łodzią do tego się nie nadającą to trzeba mieć jaja z brązu (poza wspomnianym darem i nic więcej). Według chłopaka, wszystko wina silnika. Zero refleksji. I jeszcze ktoś wychodziłby w morze ryzykując, żeby ich ratować.
Gdy byłem ratownikiem wodnym, nic mnie tak nie wkurzało jak myśl o ludziach, którzy w swej głupocie giną na wodzie a jeszcze narażają ratowników na niebezpieczeństwo w trakcie prób ratowania. Często mam wrażenie, że ratownicy mają generalnie ich życie w cenie bardziej niż sami ratowani.
Co innego wypadki i nieszczęścia. Wtedy wysiłek i poświęcenie ratowników są bezcenne i są jedyną nadzieją dla ratowanych.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

To samo dotyczy amatorów wspinaczek górskich.Często ratownicy tracą życie przez takich mądrali,którzy uważają,że wszystko potrafią.Kiedyś pewien przewodnik górski powiedział o takich ,że "drapią się tam gdzie ich nie swędzi"

Blog Widget by LinkWithin