czwartek, 29 maja 2008

Nabrzeża_2

Dla jednych miejsce spacerów w dzień, dla drugich dom w nocy. Tu wracają ze swoich dziennych "spacerów" w miejsca, do których Ci pierwsi podążają na nocleg. Równoległe wątki.

Nabrzeża_1

Jakie mamy skojarzenia gdy myślimy o spacerze? W kontekście krótkiego spaceru w wolnej chwili a nie wyprawy całodniowej lub dłuższej. Nie góry, jeziora itd. Myślimy węziej, myślimy prostymi skojarzeniami - las, woda, łąka. A co w mieście? Substytutem kontaktu z wodą są często nabrzeża, lasu - park, łąki może deptak? Przyciąganie wody jest magiczne. Czemu tak dobrze wypoczywamy w jej pobliżu?
Paryskie nabrzeża Sekwany są oblegane przez ludzi, nie tylko turystów. Ludzie robią tu niemal wszystko - jedzą, piją, przychodzą się zmęczyć np. na rowerach lub odpocząć spokojnie siedząc czy niespiesznie spacerując. Kochają i rozstają, kłócą i godzą, wychodzą do ludzi lub szukają samotności, nawet mieszkają i czasem pewnie też umierają. Zapewne stosunkowo najrzadziej się tu rodzą.
Dla jednych to miejsce na spacer, dla innych dom i oni na "spacery" chodzą tam, gdzie ci pierwsi mieszkają.
<

środa, 28 maja 2008

Ojojoj!

Taki z pozoru zwykły malec na rowerku. Ale sytuacja była tak komiczna, że ledwie dałem radę utrzymać aparat tak, żeby zdjęcie nie było poruszone od wstrzymywanego śmiechu. Stałemu, w pełnym skupieniu kontynuowanemu ruchowi malca do przodu towarzyszyło ciche ale wciąż powtarzane Ojojoj, ojojoj, ojojoj! I tak stale, bez przerwy. Nie wiem czego dotyczyło to jojkanie. Czy chodziło mu o brak pedałów przy rowerku, czy o to, że wogóle porusza się na nim? Radził sobie dzielnie ale to jojkanie - czysta komedia, której zdjęcie nie jest w stanie oddać.
A może ten mały ćwiczył się w byciu Polakiem? Jakkolwiek dobrze by nie szło, zawsze i wszędzie znajdziemy powód, żeby pojojkać. Ubawiła mnie myśl, że inne nacje mogą tak nas postrzegać - mały śmieszny szkrab w przedszkolu Europy, któremu buchnęli pedały a on i tak, na przekór wszystkiemu dąży naprzód, ale przy tym ciągle nie przestaje narzekać.

wtorek, 27 maja 2008

Czekanie

Czekała przy samej krawędzi fontanny a on nie nadchodził. Wokoło, choć zbliżała się północ, kłębił się tłum rozbawionych turystów i rzymian. Ale ona była ponadto, nie widziała ich. Była zajęta czekaniem. Na twarzy nadzieja i zwątpienie zmieniały się cyklicznie. Przyjdzie czy nie? Już tak długo czekam. Może jeszcze chwilę, może coś go zatrzymało?
Dobry kwadrans siedziała na krawędzi fontanny nie zmieniając pozycji, nie zwracając uwagi na to co dzieje się wokoło. Dzięki temu udało mi się wyczekać kadr, w którym jest sama, choć prawie wciąż przesłaniali ją inni ludzie.
Ten, na którego czekała wreszcie przyszedł i smutek z twarzy umknął zmyty falą radości. Ale tego już nie fotografowałem. Byłoby to jak wkroczenie w ich prywatność, tyle było tam emocji.
Rzym, Fontanna di Trevi

niedziela, 25 maja 2008

Rozkład jazdy.

Wiele pojazdów ma swoje rozkłady jazdy: pociągi, autobusy, samoloty, wodoloty, nawet warszawskie metro o dziwo pewnie też. Okazuje się, że i krowy mogą mieć! W opisanych na zdjęciu porach, ciągną z łbami nisko pochylonymi, grupami, wydając ostrzegawcze sygnały paszczowo, znakując trasę przejazdu markerami zapachowymi.
Jest spory rozrzut czasowy występowania tego zjawiska, więc trzeba mieć się na baczności. Na szczęście jest to zjawisko lokalne - Rekowo Górne. Ciekawe, czy nazwa Rekowo może mieć jakieś wspólne konotacje z ostrzegawczym sygnałem dzwiękowym wydawanym przez krowochody (krowojazdy)? Czy to jest rodzaj transportu publicznego i czy jest zniżka dla studentów?

sobota, 24 maja 2008

Duński branding ?

Jaki wydźwięk i jakie przesłanie niesie takie zestawienie flagi narodowej i armat? Miejsce prezentacji też jest szczególne. Helsingor, zamek Hamleta, prawie najwęższe miejsce cieśnin duńskich, do Szwecji raptem 4,5 km. Flaga stoi niemal nad wodą, na szańcach wysuniętych najdalej w stronę Szwecji. Armaty obrócone są w stronę cieśniny. Wszystkie statki przepływają w cieniu flagi i w zasięgu armat.
Dla mnie taka symbolika jest w każdym przypadku kwintesencją aspiracji mocarstwowych lub kolonialnych (pytanie czy zamierzona). Potrząsanie szabelką. Symbole potęgi i władzy umacnianej siłą. A przecież Dania już wieki temu utraciła władzę nad większością skandynawii, inne posiadłości to też daleka przeszłość, została im bodaj tylko Grenlandia i Wyspy Owcze. Szczególną potęgą gospodarczą na tle Europy też nie są.
Jaki brending Danii robi taki obraz w dobie zjednoczenia EU? Wg mnie negatywny. Flagę można zestawić z wieloma symbolami. Ale tutaj zwlekli chyba wszystkie armaty z zamku. Duma z flagi, duma narodowa, tak jak najbardziej. Ale te armaty przyprawiają temu zupełnie inną gębę. Zabrakło im innych symboli czy tak przejawiła się jakaś głęboko ukryta nuta mentalności postmocarstwowej?

piątek, 23 maja 2008

Bajka gardiniery


Jeśli ma się własny ogródek to facet z konieczności robi za fizycznego. Spróbuj do tego uniknąć robienia zdjęć "progenitury" ogrodniczki Giovanny Gardiniery, czytaj - tzw. "płodów". Chociaż jeśli ktoś lubił bajki i czytał je własnemu dziecku, może odnaleźć się w ogrodzie. Cholernie to naciągane i pretensjonalne ale co innego dzieje się w bajkach co nie działoby się w ogródku? Jest ktoś, kto nie szczędząc trudu dąży swoją drogą do określonego celu. Jest moc trudności, nieprzebyty las odradzający się na nowo (chwasty), potwory i zjawy aby walczyć z nimi (ślimaki, pasożyty, nornice), magiczne przedmioty do walki (grabie, widły, łopaty, mąż - hmmm tak mąż na pewno jest magiczny). W końcu smok na straży księżniczki. Wreszcie ona w bieli welonu niewinności, na dziewiczym błękicie (ale walnąłem, tu już poszedłem po bandzie). Tylko nie da się tego zakończyć jak w bajce ucinając słowami - "i żyli długo i szczęśliwie". Księżniczka w parę dni zmieni się w starą jędzę, smok nie jest straszny a mąż wciąż leniwy (ładna mi magia). A później nadchodzi kolejna księżniczka i kolejna. Tylko chwasty i ślimaki są niestrudzone. Trochę mnie to ubawiło ale mimo to strasznie naciągane. A niech tam. Potrzebuję dzisiaj trochę śmiechu, nawet jeśli to chichot idioty.

czwartek, 22 maja 2008

Tunel usprawiedliwień

Czemu jasna i szeroka droga zawęża się czasem niepostrzeżenie w wąski tunel? Na początku krótki, jasno oświetlony z bocznymi wejściami. Z czasem potrafi się zawęźić, znikną boczne wejścia, wydłuży się a na koniec zgaśnie światło. Czemu nie dostrzegamy tej zmiany w porę?
To skojarzenie z tunelem przyszło mi do głowy w trakcie lektury artykułu o najnowszym filmie Sidneya Lumeta "Before the Devil Knows You're Dead". Lumet mówi o swoich bohaterach - "Tak naprawdę są po prostu całkiem normalni. Granica, oddzielająca dobro od zła, jest cieniutka. Chodzi przede wszystkim o to, czy człowiek potrafi usprawiedliwić swoje czyny przed samym sobą. Najprostsze rozwiązania na pewno nie służą odkupieniu. ... A z diabłem - wiadomo - nie chodzi o to, czy coś jest dobre, czy złe, tylko czy ujdzie nam na sucho". Tyle cytat.
Myślę o pewnym znajomym, którego bardzo lubię za to jakim był i podziwiam za jego wiedzę. Biznes, psychologia, techniki motywacji, rozwoju itd. Wszelkie przesłanki do sukcesu, cokolwiek to dla niego znaczy. Ale od kilku lat coś niedobrego się z nim dzieje. Zapętla się, krzywdzi i wykorzystuje bliskich w niedobry sposób posługując się m.in. swoją wiedzą. Wpędza ich w kłopoty. Zacząłem myśleć, że może jednak stał się złym człowiekiem, zaprzedał się konsumpcji i samouwielbieniu, zatracił zdolność współodczuwania. Ale ostatnio wydarzyło się coś, co pozwala mi przypuszczać, że nie miał świadomości jak krzywdzi niektórych ludzi, których uważał za bliskich. Zaskoczyło mnie to. Jak to możliwe przy całej samoświadomości jaką rozwijał od dawna?
Chyba Lumet dał mi dobre wyjaśnienie, choć na pewno jest to bardziej skomplikowane. Może zbudował sobie mocny tunel z usprawiedliwień, racjonalizując swoje wybory, wcale nie przekładając ich na kwestie dobra i zła? Zresztą jakiego dobra i zła? Czyjego? Czy jest dobro lub zło bezwzględne? Każdy ma tu swoją prawdę. Może poczucie dyskomfortu i dysharmonii było bardziej dojmujące niż myśl o krzywdzie jaką może innym wyrządzić? Kryjówka stała się pułapką.
Dobrze wszystko usprawiedliwić przed samym sobą, ot cała sztuka. Sami sobą najlepiej manipulujemy. W jego tunelu wciąż pali się światło, choć coraz mniej uchodzi mu na sucho. Diabeł czeka i się śmieje.

Pogodno


Mimo zadymy z boku, koncert Pogodno był rewelka, jak widać dla wielu. To mi się podoba w koncertach publicznych. Przychodzi kto chce, nawet przypadkowy przechodzień. Pogodno dla mnie okazali się "zwierzętami" scenicznymi, których zawsze warto posłuchać na żywo.

środa, 21 maja 2008

Fight for your right...


to paaaaarty! Wydaje się, że miało to być radosne pogo przy muzyce Pogodno. Wyszło coś mocniejszego. Na potłuczonym szkle po płynnym wspomaganiu lechistów z udziałem ich niedobitków i co jurniejszych uczestników koncertu, wyszła jakaś zadyma. Łokcie, kopy i pięści śmigały aż miło. Prawdziwi Beastie Boys.

wtorek, 20 maja 2008

Lechia Pany!



Na Długiej w niedzielę miał być dzień Liverpoolu, konkurs zespołów z piosenkami "bitelsów" i koncert zespołu Pogodno. Owszem wszystko się odbyło ale.... Ale szalikowcy Lechii po wygranym meczu i wejściu do I ligii ściągnęli na Długą i bez kompleksów weszli w interakcję z odbywającą się imprezą, jej uczestnikami, przechodniami i zabytkami. Bez kompleksów bo na silnym wspomaganiu, zresztą stale i do późna aplikowanym. Jedynie policja nie dała się wciągnąć w "interakcję", choć mogła się przydać gdy falanga lechistów zagroziła scenie koncertowej z 5ma (słownie pięcioma) ochraniarzami. Na szczęście prowadzący koncert i zespoły jakoś to zjawisko oswoili. Cała banda odpalała race na stopniach Dworu Artusa, wspinała się tłumnie na Neptuna i wszystko wokoło co było powyżej poziomu ulicy. Aż dziw, że nikomu nic się nie stało. Stawiła się i stara gwardia i młodziaki chętne do naśladownictwa. Tylko Neptun, choć włazili mu na głowę (dosłownie), na jednych patrzył z politowaniem a na innych poprostu się wypiął. Nie takie rzeczy widział. Spokojnie olewał ich wodą z trójzęba, choć nie tylko a oni spadali do wody poniżej jak ulęgałki.
Taka fiesta po "polskiemu".
Czy to przypadek, że na scenie koncertowej, akurat w trakcie gdy tłum lechistów powoli wypełniał okolice Neptuna występował zespół Mordy?

poniedziałek, 19 maja 2008

Polska to piękny kraj...zakazów.

Jakże powszechne są one w naszym życiu. Tak często to co gdzie indziej jest kwestią dobrych obyczajów, do czego tzw. porządni ludzie się stosują, bo chcą tak się zachowywać, w Polsce jest kwestią zakazu lub nakazu i teoretycznie wszyscy musimy się do tego zastosować. Ale zawsze znajdą się jacyś równiejsi, których to nie obowiązuje. Postrzegamy ich jako grupy uprzywilejowane i być może podświadomie aspirujemy, żeby do tych grup dołączyć. Znamy naszą powszechną skłonność do łamania zakazów. Ponoć tylko zakazany owoc smakuje naprawdę i do tego nie tuczy.
Jeśli się dobrze zastanowić to zakazy i nakazy są nieodłączną częścią polskiej mentalności i chyba nie potrafilibyśmy się bez nich obejść. Z jednej strony bardzo chętnie się nimi posługujemy, nawet w odniesieniu do nas samych a z drugiej poczucie niezależności i wolności daje nam ich łamanie. To widać nawet w warstwie językowej. Nasze ulubione słowo "muszę" we wszelkich odmianach, można usłyszeć niemal wszędzie , a "chcę" pozostaje prawie zapomniane, chyba że objawia się przy postawie życzeniowej.
Jak często w relacjach np. rodzinnych zmuszamy się wzajemnie do zachowań, które tak naprawdę są kwestią "chcenia". Dzieci muszą słuchać starych, żona musi zrobić obiad, facet musi być twardy, odpowiedzialny, wszyscy musimy się odchudzić, wszyscy musimy iść do pracy itd., można mnożyć. W życiu publicznym dobrym przykładem jest nadmierne stosowanie ograniczeń prędkości na drodze (po co poprawić drogę jeśli można zakazać i po sprawie), lub łamanie zakazu parkowania na miejscach dla inwalidów (a to przecież taki prosty, dobry obyczaj). Dlaczego nie jest to kwestia, w której posłużymy się słowem wytrychem - "chcę" lub "nie chcę"?
No tak, mówiąc chcę biorę odpowiedzialność na siebie podczas gdy muszę, umywam ręce.
Dobym przykładem są nasze wyciągi narciarskie. Przy każdym przy dolnej stacji i co kawałek na słupie znajdziecie tablice zakazujące pewnych zachowań (zakaz podjeżdzania bez kolejki, wychylania się z krzesełka czy jazdy zygzakiem na orczyku). Tymczasem na stokach np. Dolomitów wiszą podobne tablice dotyczące identycznych kwesti, ale tam po prostu prosi się, żeby tak się nie zachowywać. I co? U nas zdecydowanie więcej pacanów rżnie głupa na wyciągach niż na tamtejszych trasach. Może narciarze z całej Europy, którzy przyjeżdzają w Dolomity, chcą zachowywać się OK a my olewamy zakazy na naszych trasach z założenia, bo kto przejmowałby się zakazami jeśli nie ma nas jak ukarać za ich łamanie?
I tak dołączyłem do naszego kolejnego polskiego nurtu - powszechnego narzekactwa. Muszę, tfu nie chcę narzekać już więcej.
Co do limitu prędkości i jego przekraczania. W głowie dzwięczy mi cytat z filmu "Konwój" - "Nie jest w Piśmie napisane, że nie będziesz dociskał gazu do dechy". A więc jednak jestem Polakiem, nie muszę patrzeć do paszportu. Pozdrawiam pana Leszka.

niedziela, 18 maja 2008

Tęczowy wąż..

z którego narodził się świat Aborygenów to tylko jeden z mitów, w którym tęcza występuje jako symbol. Tak często tęcza jest symbolem w różnych kulturach czy subkulturach, że mieszanka tych symboli to prawdziwy koktajl. Chyba najbardziej z tych mitów i legend przemawia do mnie symbol drogi do przebycia między ziemią a niebem (dla mnie bardziej w kontekście rozwoju i doskonalenia). Współgra to dobrze z tym co pisałem kilka postów wcześniej. Ale, choć tęcza to zjawisko związane z niebem, zejdę na ziemię, żeby po prostu zachwycić się tym fenomenem optyki. W zestawieniu ze spokojną taflą morza i samotmym jachtem lekko sunącym w podmuchu łagodnego wiatru, wywiera na mnie optymistyczne wrażenie i dobrze mnie nastraja na resztę dnia.

sobota, 17 maja 2008

Ech te weekendy...

Długi weekend, zwykły weekend i znowu długi, strasznie długo się naodpoczywamy. Byle nie tak jak ten gość na zdjęciu. W czasie takiego odpoczynku to nieźle zarosnąć można. No ale to zrozumiałe w Amsterdamie, tam i odpoczywać warto i jest czym sobie pomóc, jeśli ktoś jest amatorem wspomagania. Bez wspomagania też nieźle wychodzi. Moi koledzy, którzy stojąc na rowerach niedaleko muzeum van Gogha (w zasięgu wzroku) pytali dwójki policjantów jak do muzeum trafić otrzymali wskazówki, żeby jechać prosto, cały czas prosto. Jak już objadą kulę ziemską i znajdą się znowu w tym miejscu, w którym właśnie stoją to mają wreszcie troszkę skręcić na prawo i tam zaparkować rowery. Powita ich okienko kasowe. Jeśli wystarczy im wtedy jeszcze sił, mogą sobie pozwiedzać. Nie muszę dodawać, że policjanci (wcale, no gdzieżby tam) nie byli na wspomaganiu. To tylko twardy trening holenderskiego policjanta i zamiłowanie do jazdy rowerem przekonały ich, że wycieczka wokoło ziemi jest właściwą rozgrzewką przed wizytą w muzeum.

piątek, 16 maja 2008

O.K.

wg. pewnych zródeł zbliżonych do internetu, niegdyś jeśli odziały wojskowe wracały do swoich siedzib bez strat, wystawiano tablicę z napisem "O killed". Stąd ponoć wzięło się określenie O.K. Nie bawiąc się jednak w dywagacje na temat wojny i jej natury, wszak to sprawa np. Marynarki Wojennej i jej speców, uważam, że przyjemnie się żyje z założeniem, że jest O.K. Założenie, że nie jest O.K. nie sprawdza się w praktyce i jest gówno warte.

do przyjaciela z Wrocka...




Myślę dzisiaj o tym cały dzień. Gdzieś w tle głowy mi się przewija film. Słowa przychodzą i odchodzą, i choć do powiedzenia jest to samo, to słowa inaczej się układają. Delikatnie zmieniają znaczenie i sens, tego co jest do powiedzenia.
Miesza się to z obawą, że nie zrozumiesz tak jak chciałbym to przekazać. Niby dlaczego miałbyś zrozumieć tak jak ja to pojmuję? Przecież jesteś innym człowiekiem, inaczej reagujesz, twoje myśli biegną inaczej. Chociaż to nie obawa przed tym, że zrozumiesz to inaczej ale, że poczujesz, że Cię oceniam, podciągam pod schemat. Ale tu nie ma gotowych schematów i nie o moją ocenę tu chodzi a spojrzenie z boku, które wierzę może Ci pomóc znaleźć zrozumienie, siebie i sytuacji.
Nasze życie to nie trwanie w osiągniętym celu ale droga do niego. Niby banał ale w tym co mi mówisz nie czuję radości z tego, że jesteś w drodze. Czuję codzienną walkę o to aby znaleźć się w odległym i określonym celu, aby zaznać w nim spokoju, bezpieczeństwa i spełnienia. To miraż, takie miejsce nie istnieje. Ja go nie posiadam, ani recepty na nie, tutaj się pomyliłeś. Jedyne co zaakceptowałem i znalazłem to świadomość zmian, radość drogi, bezpieczeństwo w sobie samym wypływające z akceptacji siebie. Akceptacji tego co znam i tego czego jeszcze w sobie nie odkryłem. Moje życie co dnia mnie zaskakuje, niesie niespodzianki i niepowodzenia. Co dzień myję swój ryż aby oczyścić go i sprawić by był strawny.
Zadając sobie pytania nie spodziewam się natychmiast odpowiedzi ani tym bardziej recepty. Czekam cierpliwie aż odpowiedzi zaczną się kształtować i…przeobrażać z każdym dniem inaczej. Nie walczę o nie, nie poganiam, one mają we mnie swoje miejsce i czas. Tak samo ludzie wokoło mnie. Czekam cierpliwie aż pokażą mi siebie, aż się ich zacznę uczyć, dzielić czas i przyjemność ze wspólnej drogi.
Uspokój rozchwiane emocje, stąpaj wolniej, ogarniaj mniej, znajdz radość codzienną, poczuj spełnienie drobnej chwili. Bądź dobry dla siebie. Potrafiąc dać to sobie będziesz umiał się tym podzielić. Sam siebie zaskoczysz gdy odezwie się Twój tłumiony niepokojem potencjał i rozwiniesz skrzydła.

wtorek, 13 maja 2008

nocny spacer...

zanim zgasną światła. Do katerdy Notre Dam tego wieczora nie doszedłem. Choć z daleka jaśniała światłem i powoli, robiąc zdjęcia szedłem w jej stronę, światła zgasły zanim do niej dotarłem. Ale Galerie d'Orsay to mój ulubiony obiekt w Paryżu i jego zdjęcie tutaj w pełni mi wystarczy.

poniedziałek, 12 maja 2008

face to face

to ujęcie z jednego z najstarszych targów Barcelony, troszeczkę w bok od La Rambla. Odbicie w witrynie stoiska.

niedziela, 11 maja 2008

speed...

na szczęście udało się przejść w końcu na drugą stronę

sobota, 10 maja 2008

Popeye the Sailor

Oryginalny Popeye z amerykańskiej kreskówki wcinał szpinak i to dawało mu parę do walki ze złem tego świata. Tego Sailora "upolowałem" w Amsterdamie. Chyba jednak nie szpinak był jego zródłem siły i energii. Zanim strzeliłem fotkę odbył się króciutki dialog. W orginale szło to jakoś tak. AgregAT -Hi could I make you a photo? Popeye - Sure go ahead! AgregAT - You look so relaxed. Popeye - Well, I am so fucking relaxed!
Blog Widget by LinkWithin