wtorek, 30 grudnia 2008

Run Rudolf Run


Discover Chuck Berry!



Normalnie mnie zamurowało. Użyłem będąc w łazience nieopatrznie papieru toaletowego, żeby nos wydmuchać. Papier jak widać świąteczny, we wzorki i Rudolfy, mięciutki, nawet do nosa ratunkowo się nadaje. Rudolf śmiga na snowbordzie. OK wszystko w klimacie, pobyty w tym miejscu są na tyle krótkie, że dam radę przeżyć ten entourage przez krótki w końcu okres roku.
Ale, żeby papier toaletowy pachniał piernikiem! Po co! Do czego on cholera jest przeznaczony!
Ostatnio rozmawiałem z moim Maćkiem, który pośrednio ma troszkę dostępu do faktów papieru dotyczących. Przemysł papierniczy i my sami sobie strzelamy w stopę.
Czy wiecie, że od kilku miesięcy papiernie praktycznie zaprzestały odbioru makulatury? Ich magazyny pękają w szwach. Odbierają tylko tyle ile muszą w związku z długoterminowymi umowami. Skupy makulatury też. Powoli chylą się ku upadłości. Zużycie papieru makulaturowego jest katasrofalnie niskie.
Przyznajcie się przed samymi sobą, kiedy ostatni raz przy zakupie jakiegokolwiek produktu z papieru, kierowaliście się tym, żeby był pochodzenia makulaturowego? Papier toaletowy, ręczniki kuchenne, zeszyty, papier pakowy itd. W sklepach trudno jest coś takiego znaleźć.
A świat wokoło nas zasłany jest papierem. Krocie ulotek. A te niesamowite ilości kartonów i jednorazowych opakowań, które codziennie wydalają z siebie trzewia sklepów, już nie mają dokąd trafić.
A my szukamy bielutkiego, mięciutkiego, we wzorki drukowanego, pachnącego piernikiem produktu do użytku tam, gdzie inne zgoła zapachy dolatują i każdy aromat piernika zdominują. Fuj!
Jaki brzydki i szorstki jest ten papier makulaturowy!
A lasy ładne?

Shaken & Stirred

The world is by far enough,
Always say never
&
Cry another day!
_
Był telefon! W Studio Kumaka montuje się Sylwester. Interesująco. I ekipa fajna co to nie przejmuje się i najlepsze sprawy montuje w ostatniej chwili i z marszu. Ludzie bardziej nastawieni siedząco niż tańcząco, co daje szanse przeżycia do rana w ciekawej atmosferze "grupy zbliżonej do fotografii". Może nawet będzie naprawdę fotograficznie.
Najciekawszy jest motyw przewodni. Ni mniej ni więcej tylko klimat a'la James Bond!
Rozumiem, że ten pomysł wymyśliły dziewczyny. Klimat bondowy przecież to olśniewające urodą i kreacjami kobiety, szaleństwa zwykle nie dłuższe niż jedna noc i jest szansa, choć znikoma, że może lokalny James Astonem Martinem zajedzie. Nie, nie wcale nie jestem złośliwy, podoba mi się pomysł. Jak zabawa to zabawa.
Jeśli się uda, mam zamiar się w klimat wieczoru wpasować. Może tylko nie wprost.
Jak widzicie identyfikację wizualną już sobie zmajstrowałem. Jutro biała koszula pod pachę, grafika na flesha i lecę zrobić taką aplikację na plecach. Przydały by się jeszcze jakieś aplikacje imitujące przynajmniej ze dwa wloty kul na plecach. Ale OK
Licencję Bonda może zmajstruję jutro.
Muszę znaleźć, np w ciucholandzie:
1. Krótkie spodenki garniturowe,
2. Podwiązki do skarpetek lub stare szelki do przerobienia,
3. Stary garnitur alternatywnie, żeby spodniom nogawki przyciąć do wysokości kolan, a marynarce lekko rękaw oberwać.
4. Muszkę a jak nie to krawat, który można obciąć.
Kapelusz mam. Płaszcz mam.
_
Wygląd będzie mniej więcej taki:
1. elegancki but nad kostkę,
2. skarpetki przecudnej urody na podwiązkach,
3. widoczne gołe łydki ujęte w podwiązki bo spodenki krótkie lub obcięte i wystrzępione,
4. biała koszula rozchełstana z aplikacją na plecach,
5. rozchylony kołnierzyk z przekrzywioną muszką lub rozluźnionym węzłem obciętego i przypalonego krawata (ewentualnie fular malowniczo rozwiązany),
6. może "Licence to feel" Bonda wisząca zza paska albo kieszeni marynary albo koszuli,
7. marynara cokolwiek sfatygowana, naderwany rękaw, widoczne ślady przypaleń,
8. kapelusz,
9. uśmiech na twarzy,
10. malutki pistolecik na wodę w kieszeni,
11. kieliszek do Martini
...
i w torbie normalne ubranie. Bo może ludzie nie wpasują się w klimat i będę jak ten clown przed widownią cyrku, która nie wie czy śmiać się ma czy płakać. Zbłaźnić się mogę, no problem ale po co to całą noc ciągnąć?
Można śpiewać o kobietach z przeszłością i mężczyznach po przejściach to i Bond nie z każdej przygody musi wyjść w nienagannej kondycji, prawda?
_
Jedzenie i napitki składkowe. Jak za dawnych dobrych szczenięcych czasów. Muszę coś przygotować, już mi powiedziano, że m. in. liczy się na mnie w kulinarnym względzie.
Ale w studio nic nie ma. Przytargają tylko mikrofalówkę. Szlag by trafił, mało jest czasu, żeby coś wymyślić i przygotować. Coś wymyślę. Inni też coś przyniosą, będzie OK, najwyżej słone paluszki bądą miały wzięcie.
Jakie paluszki? Klimat starej dobrej Angli wymaga herbatników!
A może tak w klimacie angielskich śniadań - papierowa kiełbaska, fasolka w sosie pomidorowym, tost z jajkiem bez smaku?
Zawsze jakieś sushi można zrobić, proste i szybko idzie.
Już czuję, że atmosfera będzie świetna. Kto z Was przyjeżdza i idzie ze mną?

poniedziałek, 29 grudnia 2008

Brown Sugar




Discover Melissa Forbes!




fot. Martine Franck-Richard Kalvar - Lavazza Calendar 2001 February

_
Zbiegi okoliczności zawiodły mnie do kalendarza
Lavazzy. Kalendarzowe konotacje są o tej porze roku oczywiste. Moje poszukiwania inspiracji do cyklu "Coffee Express menu" też. Trafiłem przypadkiem na krótki felieton krytykujący nowe kalendarze Pirelli i Lavazzy właśnie i wlazłem sobie na stronę kawową pooglądać.
I choć czysto amatorskim okiem patrzę to jednak te starsze roczniki biało/czarne bardziej mnie przekonują niż nowe, kolorowe, przeładowane, plasticzano-landrynkowe. Nie powiem, że wszystkie, parę kolorowych ujęć mi się podoba.
Ale te B&W jakoś bardziej.
Pierwsze dwa roczniki 93, 94 zrobił Helmut Newton, si nawet bardzo choć w kilku ujęciach chyba jakaś faza...laktacyjna mu się załączyła.
Fotografowie z agencji Magnum dla mnie rok 99 uczynili wyjątkowym w historii Lavazzy. Wiadomo 99 diabelskie sztuczki, choć 96 wcale diabelski w wyrazie się nie okazał a w wykonaniu Ferdinando Scianny bardzo smaczny, kawowo esencjonalny
Ale fotografia z rocznika 01 pokazana powyżej podoba mi się bardzo. Nie umiem tego wytłumaczyć ale jest tu prostota, historia a barwy nawet w kolorowym kadrze nie byłyby w dużo szerszej skali obecne. Ta fotografia jest z natury czarno biała i już. Brązu tylko brakuje. Brown sugar! Brąz, karmel, gorzka czekolada, ciemna oliwka!

niedziela, 28 grudnia 2008

I do my little turn on a catwalk


Discover Right Said Fred!






Nawet nie trzeba było mnie specjalnie namawiać. Wystarczyło kilka słów, które połechtały moją próżność i już ochoczo wskoczyłem na wybieg. Co za "model"?! I tak właśnie moją próżność wystawiłem na ciosy. Jak bardzo mi się oberwie?
Trema mnie specjalnie nie męczy. Gdzieś, kiedyś czytałem o mechanizmie powstawania tremy. Podobno tremą właśnie wraca wyparta do podświadomości próżność. Obawa przed próżnością jako cechą przez nas nie akceptowaną, choć nie koniecznie nas charakteryzującą, zepchnięta do podświadomości, w sytuacjach ekspozycji społecznej wraca jako trema. No bo z jednej strony wychodzimy na wybieg, żeby pokazać jaki to z nas "model", oczekujemy aplauzu, akceptacji a z drugiej strony wydaje się nam to takie niskie, żeby szukać łatwego poklasku, błazeńskie, na pewno próżne. I nie chcemy siebie samych postrzegać jako próżnego człowieka. I zaczyna zżerać nas trema jak tak sobie stoimy okrakiem między tym co grzeczne i tym co przyjemne. Trema i próżność to dwie strony tego samego medalu. A gdzie nasza fałszywa polska skromność?
To ja z dwojga złego, zamiast tremy wolę już pozostać próżnym. Idę sobie potańczyć na wybiegu. Falszywą skromność zostawiam bigotom.

Right said Fred - pls be so sexy for this blog! Not exactly, but whatever. So-so at least. But pls do not say me I'm so-and-so! ;-)

Coffee Express menu


Discover Double Ace!


Będzie nowy cykl, który mam nadzieję się Wam spodoba. Zajawkę już mieliście w postaci Black Coffee Elli Fitzgerald.
Będą to fotografie i muzyka wg. klucza wziętego z kawowego menu Coffe Express (potrawy i inne sobie podarujemy).
Coffee Express Jukebox:
espresso 3.30 zł
americano 4,50 zł
cappuccino 5,00 zł
latte 5,50 zł
latte (smakowe) 7,00 zł
mokka (espresso, gorąca czekolada, spienione mleko, bita śmietana) 7,00 zł
gorąca czekolada 5,50 zł

Muza dobrana czysto subiektywnie. Za perturbacje z szumami oraz dzwonieniem w uszach a także dystorsje układu postrzegania u nieodpornych słuchaczy nie biorę odpowiedzialności. Dla mnie też niektóre dzwięki będą nowe, szukane wg klucza. Zobaczymy co z tego nam wyjdzie.
Zakładka cyklu - Coffee Express menu.

Przy okazji, na fotografii widać gdzie i jak są eksponowane portrety gości Coffee Express. Kiciaf pytała o to przed wyjazdem na urlop, jest już z powrotem to mogę pokazać. Udało się je doświetlić, więc jest OK.

sobota, 27 grudnia 2008

Black coffee


Discover Ella Fitzgerald!




Victory

Zwycięstwo, przeżyliśmy święta i wracamy do normalności.
Nie żebym świąt nie lubił. Bardzo lubię święta gdy są świąteczne. Ale nie w tym jest dla mnie sens świąt, żeby latać kilka tygodni z amokiem w oczach i mętlikiem w głowie, obżerać się do upadłego potrawami, za którymi w większości nie przepadam, wpasować się w nutę powszechnego narzekactwa i pretensji, że ktoś, coś, inaczej, nie tak, że majonezu za dużo albo śledzia w śledziu za mało! Choinka była za gęsta a zupa za słona!
Jadłem to co chciałem, a to czego nie chciałem tym razem mnie nie skusiło. Spędziłem święta z tymi z którymi chciałem i tak długo jak mi pasowało, składałem życzenia szczerze i tym którym chciałem. Nie kupiłem ani jednego prezentu, poza czekoladkami dla mamy. A co najważniejsze w tym roku wybroniłem się przez hipokryzją składania życzeń tym, którym wcale życzeń nie chciałem składać. Nie żebym im źle życzył. Ale nie muszę ich składać z uśmiechem na ustach i iskrą w oku, kiedy w duszy jestem na nich wkurwiony lub mam w dupie.
Co do potraw to pamiętam, że obiecywałem Wam pokazać moje sushi wigilijne śledz-pure-cebulka-sosik śmietanowy. Ale nic z tego, bo go nie zrobiłem. Za dużo tego śledzia w czasie tych świąt. Zrobię jak za śledziem zatęsknię.
Za to zrobiłem tartę łososiowo-warzywną na francuskim cieście. Jadłem piernik mojej mamy Eli.
I także dla mamy specjalnie zrobiłem krewetki w pierwszy dzień świąt. 2 kg na 5 osób! Nie bardzo mi wyszły. A moja mama jest cool. Pokażcie mi babkę 70-letnią, która Ci powie, że nigdy krewetek nie jadła i chętnie by spróbowała! Taka jest, nie pęka. Nadal ma ciekawość życia.
Jak kilka lat temu nazbierałem z moim Maćkiem ślimaków i zrobiłem i przy jakiejś okazji rodzinnej spytałem kto chce spróbować, moja mama pierwsza była chętna. I jej smakowało.
Zawsze mi mówiła, że jestem do taty podobny ale tak naprawdę ja wiem, że do niej jestem podobny bardziej. Psychicznie. Ostatnio jej to dobitnie wyłożyłem i przyznała mi rację. Dużo dobrego od niej wziąłem. Dziękuję mamo!

piątek, 26 grudnia 2008

Dorosłość vs. dojrzałość

Zastanawiam się czy to jest to samo? A może występuje jednocześnie? W sumie od dawna wiem, że nie często. Ale czy jest tylko jedna dorosłość i jedna dojrzałość? Jest wiele etapów w życiu gdy od nowa może objawić się dorosłość, i znowu można osiągnąć dojrzałość. Nigdy nie wiesz ile będzie tych etapów i który z nich będzie ostatni.
A co z dorosłością dzieci i dojrzałością rodziców? Wydaje mi się, że jeden z takch momentów kiedy te dwie rzeczy się spotykają potrafię wskazać.
Kiedy dziecko osiąga dorosłość? Czy to moment, gdy wyprowadza się, czy gdy się zwiąże z kimś na stałe, czy może urodzi mu się własne dziecko? To także w jakiś sposób elementy osiągania dorosłości, to jest jasne. Ale cały czas są rodzice, podświadomie wyczuwana ich życiowa mądrość, akceptowany autorytet, okazywane poważanie. Pozostają tymi silnymi, którzy ratują, pomagają, są instancją ostatniego odwołania, ich zdanie liczy się najbardziej.
Dorosłość przychodzi gdy dziecko może poczuć przewagę nad rodzicem w jakiejkolwiek dziedzinie, gdy okaże się mądrzejsze a szczególnie gdy może rodzicowi pomóc, podratować, doradzić, zdecydować. Gdy nagle poczuje, że jest silniejsze i nawet rodzic może od niego zależeć.
Dorosłość jest samotna, nie ma się już do kogo odwołać, na czyjąś decyzję zdać. Trzeba decydować samemu.
Nie każdy się tu sprawdzi, tak więc nie zawsze ta dorosłość, wbrew pozorom jest osiągana.
A gdzie dojrzałość, która w tym miejscu miała się spotkać z dorosłością?
Dojrzałość jest w tym momencie po stronie rodziców. Wtedy gdy pozwolą dziecku tak się poczuć, pozwolą sobie pomóc, zdecydować za siebie, gdy przyjmą z akceptacją siłę własnego dziecka.
Dojrzałość jest wyjściem z samotności dorosłości. Dzieleniem się tak własną siłą jak i własną słabością. Dawać i brać - jednako.
Jak wielu nigdy na taki stopień dojrzałości się nie zdobędzie?
_
Kurcze nie będzie łatwo. Przy świętach można sobie życzyć jak najwięcej dorosłych i dojrzałych ludzi wokoło. Razem będzie łatwiej sprostać wyzwaniom.
_
Dorosły nie jest ten kto zarabia i kupuje, ale ten kto siłą swojej osobowości jednoczy wokół siebie ludzi pomagając im być silnymi jego siłą.
Dojrzały jest nie ten kto własną siłę demonstruje z racji swojego wieku i pozycji, tylko ten kto umie okazać słabość i przyjąć pomoc i siłę innych ludzi.

czwartek, 25 grudnia 2008

Stary fotel babci Zosi

Stary fotel babci Zosi od kiedy pamiętam stał u niej w mieszkaniu. Niemiłosiernie doświadczony przez dzieciarnię, przetrwał aż do babci śmierci.
Wydawało się, że babcia poza sobą samą dla nas, ma tak niewiele. I okazało się jak wiele, poza sobą samą nam zostawiła.
Część starych mebli trafiła do mnie. To dobrze, ja lubię takie meble.
Mieszkanie po babci, wykupione przez moich rodziców jest teraz mieszkaniem mojego Maćka i Natalii.
Fotel trafił do kuzynki Ewy, mógł jej przypominać ukochaną babcię. Ale Ewa ma mało miejsca. Ostatnio wymieniła fotel na...córeczkę, której dała to piękne imię Zofia. Babcia Zosia pewnie się cieszy w zaświatach.
Dla fotela zabrakło miejsca. Chętnie go przygarnąłem.
Jeszcze chętniej powitały go moje koty. To one podjęły decyzję o wstrzymaniu się z renowacją. Nie mają szacunku dla tapicerki. Mnie się podoba taki jaki jest.
Nadaje się do wielu rzeczy: żeby odpocząć, poczytać, wypić kawę, posłuchać muzyki ...przypomnieć sobie o babci.
Koty siadają obok, ocierają się o twarz, zajmują kolana.
Białas siedząc na podłokietniku szepnął mi w wigilię, że nie złożyłem Wam życzeń od niego. Przecież się znacie, kilka razy tu już był.
Nadrabiam zaniedbanie.
Najserdeczniejsze życzenia od Białasa i Francesci!

środa, 24 grudnia 2008

święta

Już po wieczerzowo ale przecież jeszcze wciąż świątecznie chciałbym wszystkim odwiedzającym ten blog, czy tylko tu zaglądającym czy tak inspirująco komentującym, życzyć samych radosnych i szczęśliwych chwil świątecznych. Niech Wam się wiedzie a miłe i dobre myśli niech Wam towarzyszą nie tylko w te święta ale niech zostaną z Wami na cały nadchodzący rok.
Dziękują, że do mnie zaglądacie.

wtorek, 23 grudnia 2008

Judo na święta


Abnegat opowiada historie, kiedy lekarz już działa tam gdzie jest niezbędny. Chcę tu opowiedzieć tym razem w jak głupi sposób powstają okoliczności, w których niezbędny jest lekarz.
Historia jest na czasie, bo świąteczna ale nie bożo-narodzeniowa.
Choć wydarzyła się na przełomie lat 70/80 to nadal, za sprawą niezmiernej głupoty, która doprowadziła do tego zdarzenia, nie mieści mi się w głowie, podobnie jak falowiec, przy którym się wydarzyła, nijak nie chce zmieścić się w kadrze.
Gdybyście nie wiedzieli, co to takiego
falowiec to spróbuję przybliżyć wam skalę tego zjawiska architektonicznego, szczytowego osiągnięcia myśli architektonicznej w dobie, gdy słowo "ludzie" zastąpiono określeniem "masy ludzkie". Największy w Gdańsku (i Europie - poza Wiedniem) ma 860 m długości, 11 kondygnacji, ok 1600 mieszkań z ok 6000 mieszkańców! Małe miasteczko w jednym budynku. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że falowców w Gdańsku jest 8 szt., to, choć pozostałe są nieco mniejsze, można z dużym prawdopodobieństwem przyjąć, że mieszka w nich do 40 tys. ludzi. Czaicie bazę, do 40 tys. ludzi w 8-miu budynkach, prawie 10% całej ludności Gdańska! Co się dziwić, że w tych budynkach dzieje się tak wiele? I głupota też trafia się często, w zgodzie ze statystyczną średnią, tylko że w ogromnej koncentracji na niewielkiej przestrzeni.
W całym falowcu jest tylko kilka bram przejściowych na drugą stronę. Z jednej strony ulica, samochody itd., z drugiej strony niższe budynki, trawniki i chodnik wzdłuż falowca, oddzielony od jego fasady niezbyt szerokim trawnikiem (patrz foto). Tam zdarzyło się to, o czym chcę napisać (cholernie długi wstęp).
Szedłem wieczorem chodnikiem na tyłach falowca, gdy nagle naprzeciwko mnie zobaczyłem parę biegnącą w moją stronę z krzykiem na ustach i wielkim machaniem rękoma. Przestraszyłem się, nie ma co gadać, ta okolica nie ma dobrej sławy. Ale nagle para z chodnika skręciła pod ścianę falowca. Spojrzałem w prawo, a pod ścianą, na trawniku, parę metrów ode mnie leżał człowiek. Najwyraźniej spadł z góry. Leżał na brzuchu, tak "na netoperka", jak w pozycji bezpiecznej bocznej tylko bardziej na płasko i kończyny szerzej rozrzucone. Podbiegłem do niego szybciej niż para, która biegła przecież od najbliższego przejścia pod falowcem, bo klatki są po drugiej stronie i choć mają przejścia, to drzwi od strony balkonów celowo są zamknięte na głucho.
Oddychał, charczał, ale żył. Sprawdziłem drożność, kontaktu nie było...bo pijany był w sztok. Para, która do mnie dobiegła, też ledwo na nogach stała. I delikwent netoperek i para jakoś tak odświętnie ubrana, ale cóż, pijani do bólu.
Z pary lepiej na nogach trzymał się facet, wysłałem go żeby dzwonił po karetkę. Pognał jak strzała, choć nie w linii prostej.
Za to kobieta w lament i bierze się do podnoszenia gościa z trawy. Wiadomo, nie ruszać, facet żyje, po co pogarszać sytuację zanim lekarz dojedzie. Stanąłem nad nim w rozkroku i odganiam kobietę, jednocześnie wypytując, co się stało. Powoli rysuje się obraz.
To było przyjęcie zaręczynowe. Na trzecim piętrze, szczęśliwie dla "netoperka". On przyszły pan młody, ona jego oblubienica. W głębokiej fazie imprezy jakoś gorąco im się zrobiło, wyszli sobie pooddychać i troszkę poswawolić na balkonie. Ktoś ją zawołał, odwróciła się, wypuściła lubego z chętnych ramion a on tak jakoś zatoczył się nie wiedzieć czemu i zniknął za barierką. Chłopa nigdy swobodnie puścić nie można! Gdy odwróciła się ponownie do niego, jego już nie było - wyszedł po angielsku, bez słowa, bez pożegnania. Takie mieli święto!
Ja go osłaniam przed kobietą, która nijak nie może zrozumieć, że ruszać go "nie lzia", a on zaczyna się podnosić. Cholera, gadam do niego, próbuję lekko przytrzymać, ale tak jak ja wyraźnie i dużymi literami do niego mówię tak on mi odpowiada mową potoczystą, bez znaków przestankowych. Do tego mało zrozumiale.
Co było robić, podtrzymuję go pod jedno ramię, kobieta wiesza się drugiego i tak mu pomagamy stać. Trzyma się dłońmi za plecy u dołu płuc, charczy, jęczy, ale co poradzisz, stoi i już. Buja się, wyrywa, bełkoce. W pewnej chwili udało mu się uwolnić od kobiety z jednej strony, wolnym ramieniem odepchnął się ode mnie, robiąc kilka kroków do tyłu. Puściłem, może miękko się osunie i poleży. Ale nie, stanął na wprost mnie. W lekkim rozkroku, patrząc na mnie z byka wybełkotał po raz pierwszy zrozumiale wymachując w moją stronę rękoma " Tccoooo kurrrrrwa, juuuuudo!".
Słychać już było sygnał karetki. Odwróciłem się i odszedłem. Jego głupota była równie monstrualna jak falowiec, z którego wypadł. Podwójna emanacja głupoty ludzkiej.

poniedziałek, 22 grudnia 2008

DarkZoneBlackWarrior

Niech jak gwiazdka z nieba zleci
Odpisany szczodrze z podatków
Dobroczynny jeden procencik
Przez blogerów przekazanych datków.

Wrota piekieł...Targ Węglowy - Katownia


Wszystko tutaj pasuje.
I adres - Targ Węglowy (jest piekielne paliwo).
I miejsce - Miejska Katownia i Wieża Więzienna.
I wystój też - idą święta.
Nawet więźniom świąteczne ozdoby powiesić wypada (mają tu wprawę w wieszaniu zapewne). Nie wiem tylko czy aby czas umilić, czy torturę sprawić, uwięzienie uwypuklić.
Brakuje w tych kajdanach na fotografii skazańców piekielników, ale albo mają świąteczne przepustki, albo ich nie dowieźli albo siedzą głębiej w lochach, żeby wyciem potępieńczym bogobojnym mieszczanom świąt nie knocić.
Tak i niektórzy z tych co znamy, do lochów powinni się skryć by wyciem swym piekielnym nie spaprać nam nastrojów. I w kajdany tam ich zakuć się powinno, żeby w najmniej odpowiednim momencie nie wyleźli.
A jak posiedzą sobie w tej "przyjaznej" atmosferze lochów, to kiedy mówić będą jak co roku, że "nie cierpią świąt", przynajmniej kontekst będzie jasny i skojarzenie konkretne, albo może docenią możliwości, żeby prawdziwie świąteczny czas stworzyć poza lochami podłego nastroju.
Dom świąteczny lepiej, żeby polem radości był a nie więzieniem z torturą lochu wartą.
Tego życzę w tym roku Wam i sobie samemu.

niedziela, 21 grudnia 2008

Zamulacze

Nawiązując trochę do mojego bazowego backgroundu, wraz z życzeniami przekazuję wam wzorzec choinki zwymiarowany. Szczerze i życzliwie - niech Wam się wiedzie!
Nie jest to jedynie słuszny wzorzec choinki, jak ten znany wzorzec metra w Sevres pod Paryżem, ale może przyda się tym co błądzą nie mogąc się zdecydować.
Obawiam się jednak, że z tą choinką jest jak z większością spraw w życiu. Udało się ją zwymiarować z natury a nie stworzyć wg. wzorca, tak jak większość spraw możemy ujrzeć we właściwym wymiarze dopiero post factum.
Aby uciec od wymiarowania post factum, zamulałem dzisiaj fotelowo-filmowo. Do tego nadają się te mało refleksyjne, raczej bardziej "wystrzałowe" filmy.
Czyli maraton filmowo kawowy.
Wrzucałem kolejno: "Kod Mercury", "Tożsamość Bourne'a", "Sin City", "Biały myśliwy, czarne serce", "Włoska robota".
Jako zbyt wymagające intelektualnie i emocjonalnie jak na moją dzisiejszą formę, zostały pominięte takie filmy z półki, które wpadły mi w oko jak: "Magnolia", "Smak życia", "Dworzec nadziei", " Delikatessen", "Wiosna, lato, jesień, zima...i wiosna" i niestety Kurosawa, którego niektóre filmy mogę oglądać prawie zawsze. Mam ochotę je wszystkie znowu obejrzeć ale cholera nie dzisiaj, nie dzisiaj.
Mimo, że nie o myślenie mi dzisiaj chodziło, to jednak film Eastwooda dał mi nieco do myślenia. Czarne serce - pasuje jak ulał.
Efekt tak spędzonej większej części dnia jest marny: ból głowy i parcie na pęcherz wywołane niezliczoną ilością filiżanek kawy. Biorąc pod uwagę jej moczopędne działanie trudno liczyć dzisiaj na spokojny sen. Mimo to spróbuję.

sobota, 20 grudnia 2008

Wrota piekieł...Piwna 51

Nawet wejście do piekła nie obejdzie się bez świątecznej dekoracji. Piekło musi zaznaczyć, że jest elementem boskiego planu. Oddać należną cześć i hołd szefowi, który przez swych przedstawicieli na ziemi, zapewnia nieustanny napływ delikwentów.
Firmowe wieczory wigilijne. Są jak się okazuje wejścia piekielne objęte rezerwacją. To piekło selekcji na bramce. Korporacyjna rzeczywistość w świątecznym anturażu.
Wieszają na drzwiach białą kartkę z odręcznym dopiskiem "Rezerwacja" i już Cerber do środka nie wpuści jeśli nie masz autoryzacji.
Choć czerwone drzwi (gdyby jednak ktoś miał wątpliwości a umiał czytać - nie zbłądzi) jasno sugerują na jakie pokuszenie jest się tam wodzonym i jakie męki piekielne serwuje diaboliczny personel, to tego dnia bez rezerwacji i zaproszenia nie załapiesz się i już. Nie dla wszystkich cały zestaw diabelskich sztuczek w serwisie extra.
Perfidne to męki, żeby ich odmawiać tym co już od nich zdąrzyli się uzależnić i nierzadko znaleźć w tym przyjemność. Piekło się nie wyrabia. Zbyt dużo chętnych!

piątek, 19 grudnia 2008

Cholera...świątecznie się robi!


Po czym można poznać, że już prawie święta?
- po opustoszałych głównych deptakach, gdzie zwykle w innej porze roku ludzie spacerują spokojni i odprężeni,
- po korkach na atreriach do sklepów wiodących,
- po amoku w jakim tłum zapełnia centra handlowe,
- po obłędzie w oczach niektórych "pań domu" gdy odpychają Cię od półki w sklepie, bo już, teraz od razu muszą sięgnąć to co wydaje im się, że zasłaniasz,
- po cenach szybujących tak wysoko jak świąteczna gwiazdka,
- po pijanych mężczyznach (i kobietach też), którzy na firmowych wigiliach za bardzo wczuli się, a to w św. Mikołaja, a to zapatrzyli w śnieżynkę czy wreszcie polubili sam nastrój,
- po ilości nowych polan w lasach,
- po tym, że jak kupujesz najzwyklejsze skarpetki to przewiążą Ci je świąteczną wstążką a nawet papier toaletowy jest w świąteczne wzorki, choć aż strach takim w gwiazdki wymalowanym zrobić to co szarym makulaturowym udaje się tak bezrefleksyjnie,
- po tym, że nawet łysi (częściowo) pchają się do fryzjera,
i wreszcie głównie,
- po tym, że wszelkie badziewie, które zalegało bez nadziei sprzedaży półki w sklepach, znika nie wiedomo kiedy w torbach i opakowaniach czerwono-gwiazdkowo-śnieżynkowych i zmienia miejsce zalegania.
Nadchodzi czas niechcianych prezentów, skarpetek w przecudne wzorki, pięknie pachnących wód kolońskich, koszul w niespotykanych kolorach itd. Kobiety, skupcie się na dzieciarni! Powstrzymajcie się, nie róbcie tego mężczyznom w swoich rodzinach. Zastanówcie się jaką wiadomość niesie taki prezent.
On cichutko szepce do obdarowanego mężczyzny w imieniu tej co prezent kupiła udając św. Mikołaja:
- nie znam Cię,
- nie wiem co lubisz, co używasz, co Cię ucieszy,
- nie wiem co Ci kupić,
- właściwie to nie dbam o to a kupuję bo coś kupić trzeba,
- właściwie to co mnie człowieku obchodzisz, przylazłeś to trzeba Ci coś dać.
Czy św. Mikołaj tak by się zachował gdyby rzeczywiście istniał?

czwartek, 18 grudnia 2008

Wrota piekieł...Długa 76

To taka zabawa, bardziej oparta na dalekich skojarzeniach niż na fotografiach. Trudno tu o finezyjny obraz. Przyszło mi to do głowy po zrobieniu fotografi zamieszczonej na blogu 8 grudnia. Wtedy posłużyła mi jako kanwa do zbudowania innego tekstu ale stała się także zaczątkiem tego co możemy teraz nazwać prześmiewczo Cyklem Wrota Piekieł.
Bo dlaczego piekło ma budzić nasze skojarzenia wyłącznie przez krwistą czerwień i mroczną czerń? Czerwone drzwi w mroku strzeżone przez maszkarona z portalu, pokazane na fotografii z 8 grudnia wiodły tak na prawdę do przybytku rozpasania i wodzenia na pokuszenie (heh) czyli po prostu pubu. OK kojarzyły się z występkiem.
Piekło miewa ten urok, który mógłby spowodować, że nawróciłbym się na ścieżkę wiary. Niebo nie ma dla mnie tej siły. Bez piekła nie ma nieba, bez grzeszników nie ma świętych. Samo słowo "nawracanie" zakłada przecież ściśle określony kierunek zmian i oba stany brzegowe jako niezbędne w tym procesie.
Dzisiejsze ujęcie na fotografii, choć znacznie jaśniejsze, niczym pozornie nie wyróżniające się jest mimo to mroczne i ma swoją symbolikę kary i potępienia. I smaczku tylko dodaje to, że kara może być za winy urojone a potępienie poprzedzać może wyrok na piekło skazujący. Iście diabelski przybytek.
Mam już inne fotki do cyklu i parę pomysłów ale wodził Was będę na pokuszenie pokazując kolejne powoli, w pewnych odstępach czasu. Popuśćcie wodze fantazji, rozejrzyjcie się wokoło, ileż tajemnych wejść do świata mroku jest wokoło nas. I ile sług ich pilnuje.

wtorek, 16 grudnia 2008

Monika w Coffee Express

Monika wraz z dwiema koleżankami z pracy od dawna ulegała stopniowo namowom Pawła na zdjęcia przy Coffee Express. Ale jakoś odsuwało się to w czasie. Przypadek sprawił, że w trakcie czekania na inną osobę, która spóźniała się ponad godzinę, na kawę przyszła Monika.
I właściwie od razu zgodziła się pozować. No najlepiej teraz i już - troszkę mnie podpuszczała. A dzień był słaby, szary, padał deszcz. Byłem przygotowany, krzesełko, dwa parasole, jeden dla modelki drugi, żeby osłonić obiektyw. I tak: modelka pod parasolem nie wyszła dobrze, parasol dawał dziwne światło, a deszcz niesiony wiatrem i tak napadał mi w obiektyw. Udało nam się niewiele zdjęć zrobić ale coś dla Was wybraliśmy. Można je zobaczyć tutaj .
Tak się sama przedstawia w naszej małej mini ankiecie Coffee Express:

Twoje imię: Monika
Twoje zajęcie: PR i marketing w kulturze :)
Twój ulubiony kolor: chyba jednak czarny
Twój ulubiony ubiór: umiarkowany luz w każdej sytuacji nawet gdy sytuacja jest z założenia sztywno-kostiumowa zawsze jest element luzu
_
Od jak dawna pijesz kawę?: odkąd pamietam
Kawa czarna czy biała?: zawsze biała
Czy tylko kawa z expresu czy pijasz też „napój kawowy np. z rozpuszczalnej”?: napój kawowy pijam również
Ile kaw wypijasz dziennie?: 2
Ile napojów kawowych (czytaj kaw rozpuszczalnych) wypijasz dziennie?: 2
-
Jaka muzyka pasuje do kawy?: ostatnio - bez przerwy prawie Nosowska spiewjąca Osiecką :)
_
Przychodzę do Coffe Express od: ponad roku
W Coffee Express zamawiam zwykle: latte (z cynamonem "po znajomości")
W Coffee Express podoba mi się: wpaniała nieporównywalna z innymi miejscami w Gdańsku kawa w baaaardzo przyzwoitej cenie, atmosfera i ludzie, którzy tu pracują
W Cooffee Express nie podoba mi się: nie ma nic co mogłoby mi się nie podobać :)

poniedziałek, 15 grudnia 2008

Przedwieczorny mrozik

Do Gdańska zawitało wreszcie trochę zimy. Pod wieczór zaczęło leciutko mrozić. Tak max -1. Co to za zima? Ani śniegu ani mrozu. A w dzieciństwie na nartach uczyłem się jeździć w Gdańsku, śnieg leżał stale a mróz trzymał kilka miesięcy. Lodowisko wylewaliśmy sami na parkingu, zamarzało a jakże i trzymało do wiosny. Pamiętam takie śnieżne zimy, że miasto było sparaliżowane i nic nie jeździło zanim nie odśnieżono dróg i szyn tramwajowych. Tramwaje na zaspach śnieżnych z szyn wypadały. Po chodnikach chodziło się jak w tunelach. Taka była np. zima 1978/79. Chyba ostatnia tak śnieżna w Gdańsku z tych co pamiętam.
Wyjechałem na spacer z aparatem poza miasto. Na Górnym Tarasie już łapało -2 a w Pomlewie, między Kolbudami a Przywidzem, przy -3 zrobiłem tych kilka fotografii o samym zmierzchu z cieniutką warstwą lodu w tle na jednym z niezliczonych tam oczek wodnych. (Tutaj). Nic specjalnego.
W okolicach Przywidza są niezłe górki i nawet wyciągi narciarskie sztucznie dośnieżane. Ciekawe kiedy ruszą, trzeba będzie wypróbować w tym roku czy da się tam jeździć.

niedziela, 14 grudnia 2008

Agregat seksistą

Wystarczy manekiny pozbawić nóg by "ideał sięgnął bruku", czyż nie? I wiele związanych z nim konotacji.

Ale ja nie o tym, bo nie da się pisać o czymś, co nie istnieje, czyli o rzeczonym ideale. Zjawisko w przyrodzie niespotykane, ludzkimi umysłami stworzone.
Za to seksizm jest u nas zjawiskiem powszechnym a często z określenia ideału wynika.
Ponoć dążymy do ideału. A jego wyobrażenie skąd czerpiemy?
Jakie idealne postawy są nam wpajane w procesie wychowania, jako cele do osiągnięcia?
Jakie role społeczne kobiety i mężczyzny są postrzegane, jako pożądane?

Czy matki polki nie chcą widzieć swoich synów, „jako dostarczycieli dóbr i opiekunów kobiet"?
Czy nie oczekuje się od mężczyzn, że będą, „zaradniejsi, bardziej samodzielni, lub wymaga od mężczyzn specjalnego zachowania wobec kobiet"?

Czy kobiety wg tego jak jesteśmy wychowani nie są postrzegane, jako "delikatniejsze, uczciwsze, lepsze"?
Czy tzw. broń kobieca to nie "używanie swojego uroku by osiągnąć sukces"?

Czy nie jest hipokryzją oczekiwanie tzw. równouprawnienia płci, gdy jednocześnie (jako przejaw seksizmu) akceptuje się "obowiązek służby wojskowej, dyskryminację ojców i podrzędną rolę mężczyzny, jako rodzica, niższe nakłady na profilaktykę i badania naukowe dot. zdrowia mężczyzn,...krótszy okres otrzymywania emerytury"?

Błędnie wiele osób, a osobliwie kobiety często rozumie seksizm, jako dyskryminację kobiet. Tak to też jest seksizm, ale to zaledwie połowa medalu.
"Istnieje jednak także seksizm antymęski i wynikające z niego nierówne traktowanie."

Czytam, cytowaną tutaj w oznaczonych cudzysłowami fragmentach definicję seksizmu
(tutaj) i oczy mi się otwierają na naszą rzeczywistość. I na mnie samego.
Poczytajcie sami. Ale bardzo proszę bez pośpiechu, wnikliwie i ze zrozumieniem.
Wnioski są oczywiste, dla mnie również.
Okazałem się seksistą, myślącym o własnej płci w krzywdzący sposób.
Okazałem się seksistą postrzegając płeć przeciwną z nadmierną atencją, akceptacją, samocenzurując własne słowa i postępowanie, żeby przypadkiem nie skrzywdzić lub nie urazić.

Aktywiści obu płci, możecie od dziś wytykać mnie palcem. Jestem tym potworem zwanym seksistą, ale nie sam tylko razem z Wami i resztą naszej kochanej, bogo-ojczyźnianej, kołtuńskiej i w sumieniach zakłamanej społeczności. Społeczności, która w procesie wychowania wyposaża dzieci w wyobrażenie ideału, które później w dorosłym życiu tak zawzięcie zwalcza.
I od dziś będę miał za złe kobietom, że trzymają w mojej obecności dłonie w kieszeniach!
I chyba zacznę robić tylko barwne fotografie, żeby przez ograniczenie do bieli i czerni nie narazić się na oskarżenie o rasizm.

czwartek, 11 grudnia 2008

Łyżwiarze

Pierwszy raz fotografowałem w takich warunkach. I do tego wszystko zrobione jest z ręki. Jest kilka ujęć, które mi się podobają, choć jakość generalnie, głównie ze względu na zaszumienie nie jest dobra. Ale pokarzę Wam te zdjęcia, a co tam! Przynajmniej jak znowu tam pójdę i będę kombinował, to będzie widać czy uda mi się rozpracować warunki i mój sprzęt, żeby uzyskać lepsze efekty.
Tutaj są łyżwiarze. Ludzie są ciekawym tematem fotografi, prawda? Kontekst niektórych ujęć uzupełnia napis w tle.
I jeszcze kilka samych zdjęć lodowiska Tutaj.
Lodowisko bez ludzi i ich radości jest tylko większą, pustą lodówką i niczym więcej. A na co komu pusta lodówka? Dopiero jak w niej coś jest staje się warta zainteresowania. :))

środa, 10 grudnia 2008

Czerwony balonik


Dla Dotty!
Na zdrowie!

Zaułek jasność




Chłodne światło, chłodny lód, chłodna stal łyżew. Reszta gorąca i roześmiana. Lodowisko miejskie.
Miasto od jakiegoś czasu się stara. Dostrzega swoich mieszkańców, poszerza ofertę dla nich. Pojęło, że miejsca i budynki bez ludzi nie mają duszy, są martwe, chłodne jak łód i białe światło.
A miejsce jest do pewnego stopnia symboliczne. Nazywało się "Plac zebrań ludowych". Nazwa z czasów gdzie o duszy miasta decydowały fabryki, przemysł, władze. Lud był przedmiotem a nie podmiotem działań włodarzy miasta. W podejściu też był lód choć deklaratywnie zgoła odmiennie. Miejsce spędów propagandowych, w kurzu i krzyku organizatorów.
Teraz przynajmniej przekaz propagandowy do pewnego stopnia pokrywa się z działaniami. Teraz, przynajmniej zimą to miejsce powinno się nazywać "Plac uciech ludowych-lodowych".
Tymczasowy, rozstawiany na zimę namiot ze sztucznym lodowiskiem ma takie samo duże wzięcie jak letnie koncerty organizowane w tym miejscu.
Bez ludzi to jednak byłby tylko "Plac światel jarzeniowych".

wtorek, 9 grudnia 2008

Zaułek ciemność


Wydaje nam się lub chcemy tak myśleć, że nasze życie toczy się tylko we dnie. W jasnym świetle, pełnym słońcu, dobrze widoczne i rozpoznane. Jak zwykle bierze górę zdolność ludzka do selektywnego postrzegania rzeczywistości i przekładania "ja, tu i teraz" na uogólniającą optykę "wszyscy i wszystko inne podobnie". Zdolność do wyparcia ze świadomości rzeczy niechcianych, zdarzeń niemiłych, ścieżek mroku.
A strefa mroku istnieje. Ostre kontrasty skąpego światła i głębokiego cienia to druga połowa naszego życia. Wyparcie ze świadomości nie załatwia sprawy, nie znikają. Czasem następują naprzemiennie jak dobowy cykl a czasem trwają długo lub nieuchronnie się zbliżają jak noc za kręgiem polarnym.
Nieliczne źródła światła niby oświetlają strefę mroku a tak naprawdę tylko pogłębiają cienie ukrywając w nich to, co nierozpoznane, nienazwane, nieprzyjazne, niechciane.
Pod stopami potrafi otworzyć się otchłań mroku, w której ledwo, ledwo widać światło padające z zewnątrz. Którędy stąpać po krzywym, połamanym chodniku by nie ześliznąć się z krawężnika, ominąć otchłań mroku i doczekać poranka z jego światłem.
Można po zmroku "nie wychodzić z domu", włączyć wszystkie światła i do upadłego, bezmyślnie gapić się w telepralnię aż mózg całkiem zamulony zatrzyma się jak nienakręcony zegarek. Zagłuszyć myślenie, wzrok zogniskować na światłach tam gdzie "gwiazdy tańczą na lodzie".
Można taż podejść do tego z lekkością filmowej komedii:
"Ciemność, widzę ciemność" vs. "Co to, co to? To życie!"

poniedziałek, 8 grudnia 2008

Wrota piekieł...Chlebnicka 11

schematyzmu myślowego. W zasadzie właściwsze byłoby pytanie, co powoduje i jak to się dzieje, że zostaje się "moherem" w sensie ciasnoty umysłowej.
Truizmem jest stwierdzenie, że mózg nie jest w stanie dogłębnie analizować wszystkiego i że nie każda decyzja musi być podejmowana racjonalnie w oparciu o wnioski płynące z głębokiej analizy. Gdyby tak się działo zastygli byśmy w stuporze nieprzerwanej analizy wszystkich docierających do nas bodźców i informacji przekazywanych przez zmysły. Dobrze, że tych zmysłów mamy mniej lub słabsze niż niektóre zwierzęta.
Mózg upraszcza sobie robotę jak może, syntetyzuje, tworzy wzory, schematy zachowań i ocen w standardowych sytuacjach. I to pozwala nam radzić sobie w wielu sytuacjach.
Ale gdy pojawia się sytuacja nie standardowa, ten mechanizm przynosi nam porażkę.
W odniesieniu do postaw i ocen moralnych to było dobre, gdy żyło się w zamkniętym kręgu kulturowym, grupie środowiskowej gdzie systemy wartości i wzorce zachowań, ba nawet wyglądu były ściśle zdefiniowane. I gdy odrębne światy się nie przenikały.
A globalizacja płata nam figle. Indywidualizacja postaw, poglądów, zachowań, ubiorów powoduje, że nie poruszamy się w ciasnej grupie wypracowanych schematów. Nie nadążamy z wyrabianiem sobie schematów do każdego zjawiska i sytuacji, z którymi mamy do czynienia.
Mądrym podejściem w takiej sytuacji jest wyrobienie sobie wzorca postępowania nie schematycznie w sytuacjach dla nas nowych, zaskakujących lub "rozwojowych". I to częściej sprawdza się w stosunku do ludzi i ich poglądów niż do "materii nieożywionej". Materia tak bardzo nas na codzień nie zaskoczy jak potrafi to zrobić wiele osób, nawet takich, które znamy i może udało się je dopasować już pod któryś z "naszych schematów". Empatia też bardzo pomaga.
A ludzie na szczęście się zmieniają, rozwijają, próbują nowych postaw pod wpływem nowych informacji, które do nich docierają. Takiego zalewu informacji a co za tym idzie takiej możliwości nauki i zmian pod ich wpływem, jak w obecnych czasach jeszcze nie mieliśmy.
Wydaje się, że można by tu spróbować zastosować zasadę Pareto i przyjąć, że te 20% ludzi jest zdolne do zmian myślenia, postaw i akceptacji odmienności. Odmienny świat nie jest przez nich postrzegany, jako zagrożenie a raczej, jako możliwość poznania, rozwoju, wartościowania. Są w stanie zaakceptować, że czegoś nie rozumieją, że nie potrafią się czegoś nauczyć. Akceptują innych ludzi takimi, jakimi oni są. I zachowują przy tym własne poczucie wartości.
Gdyby iść dalej tym tropem to 80% raczej za tym nie nadąży. I tego nie zrozumie. Odmienności postaw i systemów wartości nie zaakceptuje. Na siłę szeroki i bogaty świat, będzie próbowało zmieścić w skończonym zbiorze ugruntowanych schematów. Inaczej świat stanowiłby dla nich i dla ich poczucia własnej wartości i tożsamości zagrożenie. Łatwiej coś zanegować, odrzucić i zwalczać.
A że z wiekiem mózg zwalnia, trudniej mu analizować otoczenie i środowisko a co za tym idzie częściej odwołuje się do wypracowanych schematów to naturalna kolej rzeczy. Do tego z wiekiem nasilający się radykalizm postaw i poglądów wprost wypływa z tych samych powodów. Stąd radykalne postawy częściej wydaje się, że można obserwować u starszych ludzi.
Czy trudno się wobec tego dziwić, że tak wielu mamy naprawiaczy świata, ludzi za wszelką cenę dążących i głoszących poprawność polityczną, wyznawców jedynie słusznej wiary lub idei? I to w każdej niemal płaszczyźnie.
I nie tylko o mohery tutaj chodzi.
Ostatnio np. słuchałem wywiadu ze znaną panią psycholog zajmującą się terapią rodzin, która przez całą rozmowę, odruchowo kontekst "ofiara" wiązała z pierwiastkiem żeńskim a kontekst "oprawca" z męskim. Reporter, także kobieta zwracała jej kilkakrotnie uwagę, że jest to nadużycie. Pani psycholog przepraszała, przyznawała rację, przez chwilę była OK, ale po pewnym czasie schematyzm wracał. Jaką w takim razie terapię rodzinną ta pani uprawia?
A czymże są nasze poglądy na temat kobiet lub mężczyzn? Bo zupa była za słona! I wiele innych w obie strony.
Mój brat lata temu jeszcze w RFN miał wypadek na rowerze. Leżał połamany a tzw. dobrzy obywatele omijali go i szli dalej. Od nich spodziewał się pomocy. Kto mu pomógł? Punk z ogromnym irokezem na głowie. Od niego spodziewał się wszystkiego tylko nie pomocy. A tenże punk niepytany, nieproszony zajął się nim od ręki. Czy to nie daje do myślenia?
Istotne pytanie na koniec to o pierwiastki pre-moheryzmu we mnie samym. Czy mam (pewnie tak i to nie mało)? Czy je zauważę? Czy uda mi się wznieść ponad ograniczenia własnej ciasnoty umysłowej? Czy to będzie bolało?
Czerwone wrota piekieł tylko czekają, żeby się uchylić i mnie wpuścić. Tam pewnie poczułbym się jak w domu, tak wielu już tam jest. Całe to przysłowiowe "polskie piekło"!

niedziela, 7 grudnia 2008

Upojny zapach napalmu o zmierzchu


Carolinna chciała zobaczyć zdjęcia wczorajszych gości w Gdańsku. Ale to można zobaczyć na dowolnym portalu z bieżącymi wiadomościami.
Ale jak takie wizyty wyglądają od kuchni? Jakiego można nabrać wyobrażenia o ich kosztach?
W wiadomościach ostatnio pełno komentarzy na temat kosztów podróży naszego prezydenta do Azji. Wielkie "aj waj" na temat zakupu nowego samolotu. To jest mały pikuś w porównaniu do kosztów prezydenckich podróży z USA. Ubodzy krewni? Raczej poza skalą porównawczą. Sami zobaczcie.
Bush był w Gdańsku 8 czerwca ubiegłego roku. Raptem 4 godziny!!! Lądował ok. 16.30, startował dalej (do Włoch) ok. 20.30. W międzyczasie przeleciał się helikopterem w towarzystwie obstawy kilku innych wojskowych helikopterów na Hel i z powrotem, żeby uścisnąć rękę naszemu prezydentowi i wspólnie ocenić widok morza z prezydenckiej rezydencji na Helu. Ale w razie kiepskiej pogody była opcja przejazdu samochodami do jakiegoś hotelu w Gdyni na alternatywne spotkanie tam zorganizowane.
No to na "wszelakij pożarnyj słuczaj" zamknięto dojazd z lotniska do tego hotelu i wyłączono z ruchu większość gdańskiej obwodnicy. Kompletny paraliż. Loty na lotnisku na ten czas odwołano.
Przy lotnisku jest spora grupa fanów samolotów. Taka wizyta podekscytowała ich ponad miarę. Lądowały największe samoloty na świecie, w Gdańsku nigdy nie oglądane.
Fani są świetnie zorganizowani. Mają stały podsłuch wieży lotów, drabinki, teleobiektywy i odpowiednią wiedzę. Od nich się dowiedziałem, że prezydencką wizytę poprzedziło lądowanie 5-ciu!!! Galaxy z całym potrzebnym szpejem: 2 helikoptery prezydenckie, kilka helikopterów obstawy prezydenta, samochody, itd, itp aż po własne barierki, jedzenie i wodę mineralną. Pięć Galaxy tego wszelkiego możliwego sprzętu (tylko ruscy mają większy transportowiec)! I to nie był jeden Galaxy latający w te i z powrotem. Fani czytają numery na burtach samolotów i ten sam numer pojawił się tylko 2 razy! Do tego prezydent leci Air Force no 1. Za nim ekipa leci Air Force no 2 czy jak go zwał.
Podsumowując:
4 godzinna wizyta Busha w Gdańsku to prezydencki samolot, samolot ekipy, 5 Galaxy z dostawą sprzętu i 5 żeby go zabrać. W tym samym czasie była szykowana wizyta we Włoszech. Aż boję się pytać o budżet takiej wizyty!
Inne fotki z wizyty do obejrzenia TUTAJ.

sobota, 6 grudnia 2008

Neptun

Takie zamieszanie w centrum, że nawet stary Naptun z fontanny na Długim Targu, na tle choinki zamazał się jakby chciał stamtąd uciec z prędkością nadświetlną.

Artysta, który go wykonał "ileśset" tam lat temu, jakby przewidział takie sytuacje. Wyposażył Neptuna na wieki w taki wyraz twarzy, że do wielu sytuacji może pasować. Dzisiaj jakby wyrażał zniesmaczenie i dezaprobatę. Patrzy bykiem spod nastroszonych brwi na gawiedz, jakby im chciał powiedzieć "Panowie iskrą tylko jesteście na skali czasu. Rozbłynęliście po to, żeby zgasnąć. Nawet porządnego światła dać nie potraficie i pożytku z Was nie ma żadnego, Tylko utrapienie dla świata gdziekolwiek się zjawiacie".


Wg życzenia z komentów. W sumie czemu nie, niech nadświetlna choć w gwiazdach, też będzie kolorowa. Grzybki halucki wyszły!

piątek, 5 grudnia 2008

Czas błyskotek

Nie o świąteczneyskotki chodzi choć nawet się trochę komponują. I to w konwencji światło, ruch i dźwięk!
Nazjeżdzało nam się tutaj sporo gości na jutrzejsze uroczystości z całego świata. Dalaj Lama, Sarkozy itd, itp. W związku z tym pewnie połowa agentów ludowej ch.. się pęta po mieście.
No to gdzie nie pójdziesz, gdzie nie popatrzysz to jakieś kamizelkowo-żółto-odblaskowe świecidełka wzrokiem załapiesz. Nawet trójkami chodzą (wieki nie widziałem - chyba jak się ludzie z władzą lali na kamienie w latach 80-tych). Jutro pewnie nawet z psami będzie można zobaczyć. Nie wiadomo kogo o drogę pytać a na kogo zagwizdać.
A z drogami będzie problem bo tak namówny Gdańsk zamykają, że nie wiem którędy na ulubioną kawę dojdę. To mnie właściwie tak szarpnęło. Czemu taki stan oblężenia i blokada miasta zmienna w czasie, powodująca paraliż. Jak to ma tak wyglądać, to niech to zrobią w jakimś ośrodku w szczerym polu. Miasto normalnie żyje i chce funkcjonować!

Czas wyciągów

Nadchodzi czas wyciągów i świata w odcieniach black&white.
Niektórzy już śmigają. Zwłaszcza Ci co mają blisko. Z Gdańska to jednak niezły kawałek, nawet jeśli tylko w nasze górki. Ciekawe czy w tym roku dam radę się załapać?
Obym się załapał na wyciągi w górkach.
Bo jeśli nie sprostać wymaganiom górek, to owszem można się załapać na wyciągi i też w scenerii zalegającej wokoło bieli, ale z szumem wiatru, przyjemnym wysiłkiem i skrzypieniem śniegu nie będzie to miało wiele wspólnego. Wyciąg w tym drugim wykonaniu może się kojarzyć z szumem rozregulowanego "radia moher" gościa z łóżka obok, wysiłkiem na basenie lub z kaczką i skrzypieniem "ergonomicznego" obuwia nursy ze strzykawą. I nie da się skrócić turnusu!

czwartek, 4 grudnia 2008

Drużyna Esema peregrynuje do Tysabri

Prowadzi Czarny Frodo targając ciężar Esema by go cisnąć w czeluści wulkanu Tysabri.
Za nim banda takich co to od samych pseudonimów krew ludziom mrozi w żyłach.
Jak Black już go tam doniesie, ciśnie w głąb, spali i spopieli...to zmieni klimat i gatunek i przejdzie do tematu bondowskiego

Zapętlamy dalej

Mówcie co chcecie ale nie było w historii rycerzy, wojowników bez giermków. Silna grupa wsparcia każdemu jest potrzebna, nawet najsilniejszemu. Bo i Herkules dupa kiedy wrogów kupa.
No to mamy silną grupę pod wezwaniem Dark Zone Black Warrior. Nasz rycerz pędzi dzielnie na podskakującej piłce rehabilitacyjnej a my wraz z nim, każdy ciągnąc to co potrafi udzwignąć.

Grupa rośnie.
Od dawna już Carolinna tak poetycko i delikatnie jak pisze na Swoim blogu tak głosi wezwanie naszego rycerza na ubitą ziemię dla SM .
Przybywają siły wsparcia nawet ze Szczecina od f-bloxa, gdzie możecie pobrać banerki na swoje i swoich znajomych miejsca w internecie: blogi, strony itd.
Metaksa udziela się medialnie głosząc odwagę i hart ducha naszego rycerza.
Słuchajcie tego Tutaj
Można to rozpowszechniać tylko prosimy, wszędzie gdzie pójdzie ten link, musi też być informacja o tym, że było to nagrywane w radiu Egida.
Kawa na Kółkach dała Swoją witrynę na ulotkę i wizytówki. Taki rycerski PR.
Zobaczcie sami na zdjęciu. Z super kawą idzie wartość dodana, niemal podprogowo (wizytówka w portfel). Patent z wizytówką wymyślił Abnegat.

Dołączcie do nas, to nie jest trudne. Nie trzeba pucować zbroi i poić koni. Każdy robi to co potrafi. Można się poczuć jak specjalista w sztabie kryzysowym. Można zrobić coś dobrego i nawet nie trzeba się z tego nikomu tłumaczyć!

środa, 3 grudnia 2008

Kawałek Gdańska

To jest ten kawałek Gdańska, z którym ostatnio identyfikuję się najbardziej. I zostawiam tam swój nietrwały ślad.
A kiedyś było to takie parszywe miejsce przed hotelem Monopol.
Dla kogoś, kto pracuje albo w domu albo gdzieś w Polsce, to jeden z niewielu pozytywnych argumentów, żeby wyjść z domu.
Inne sprawy popychają mnie przez konieczność lub negatywne odczucia do zniwelowania choćby doraźnie.
To miejsce dla mnie ma wyłącznie konotacje ze słowem chcę.
Wiele innych głównie ze słowem muszę. Albo nie mogę. Albo nie chcę.
Blog Widget by LinkWithin