wtorek, 23 grudnia 2008

Judo na święta


Abnegat opowiada historie, kiedy lekarz już działa tam gdzie jest niezbędny. Chcę tu opowiedzieć tym razem w jak głupi sposób powstają okoliczności, w których niezbędny jest lekarz.
Historia jest na czasie, bo świąteczna ale nie bożo-narodzeniowa.
Choć wydarzyła się na przełomie lat 70/80 to nadal, za sprawą niezmiernej głupoty, która doprowadziła do tego zdarzenia, nie mieści mi się w głowie, podobnie jak falowiec, przy którym się wydarzyła, nijak nie chce zmieścić się w kadrze.
Gdybyście nie wiedzieli, co to takiego
falowiec to spróbuję przybliżyć wam skalę tego zjawiska architektonicznego, szczytowego osiągnięcia myśli architektonicznej w dobie, gdy słowo "ludzie" zastąpiono określeniem "masy ludzkie". Największy w Gdańsku (i Europie - poza Wiedniem) ma 860 m długości, 11 kondygnacji, ok 1600 mieszkań z ok 6000 mieszkańców! Małe miasteczko w jednym budynku. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że falowców w Gdańsku jest 8 szt., to, choć pozostałe są nieco mniejsze, można z dużym prawdopodobieństwem przyjąć, że mieszka w nich do 40 tys. ludzi. Czaicie bazę, do 40 tys. ludzi w 8-miu budynkach, prawie 10% całej ludności Gdańska! Co się dziwić, że w tych budynkach dzieje się tak wiele? I głupota też trafia się często, w zgodzie ze statystyczną średnią, tylko że w ogromnej koncentracji na niewielkiej przestrzeni.
W całym falowcu jest tylko kilka bram przejściowych na drugą stronę. Z jednej strony ulica, samochody itd., z drugiej strony niższe budynki, trawniki i chodnik wzdłuż falowca, oddzielony od jego fasady niezbyt szerokim trawnikiem (patrz foto). Tam zdarzyło się to, o czym chcę napisać (cholernie długi wstęp).
Szedłem wieczorem chodnikiem na tyłach falowca, gdy nagle naprzeciwko mnie zobaczyłem parę biegnącą w moją stronę z krzykiem na ustach i wielkim machaniem rękoma. Przestraszyłem się, nie ma co gadać, ta okolica nie ma dobrej sławy. Ale nagle para z chodnika skręciła pod ścianę falowca. Spojrzałem w prawo, a pod ścianą, na trawniku, parę metrów ode mnie leżał człowiek. Najwyraźniej spadł z góry. Leżał na brzuchu, tak "na netoperka", jak w pozycji bezpiecznej bocznej tylko bardziej na płasko i kończyny szerzej rozrzucone. Podbiegłem do niego szybciej niż para, która biegła przecież od najbliższego przejścia pod falowcem, bo klatki są po drugiej stronie i choć mają przejścia, to drzwi od strony balkonów celowo są zamknięte na głucho.
Oddychał, charczał, ale żył. Sprawdziłem drożność, kontaktu nie było...bo pijany był w sztok. Para, która do mnie dobiegła, też ledwo na nogach stała. I delikwent netoperek i para jakoś tak odświętnie ubrana, ale cóż, pijani do bólu.
Z pary lepiej na nogach trzymał się facet, wysłałem go żeby dzwonił po karetkę. Pognał jak strzała, choć nie w linii prostej.
Za to kobieta w lament i bierze się do podnoszenia gościa z trawy. Wiadomo, nie ruszać, facet żyje, po co pogarszać sytuację zanim lekarz dojedzie. Stanąłem nad nim w rozkroku i odganiam kobietę, jednocześnie wypytując, co się stało. Powoli rysuje się obraz.
To było przyjęcie zaręczynowe. Na trzecim piętrze, szczęśliwie dla "netoperka". On przyszły pan młody, ona jego oblubienica. W głębokiej fazie imprezy jakoś gorąco im się zrobiło, wyszli sobie pooddychać i troszkę poswawolić na balkonie. Ktoś ją zawołał, odwróciła się, wypuściła lubego z chętnych ramion a on tak jakoś zatoczył się nie wiedzieć czemu i zniknął za barierką. Chłopa nigdy swobodnie puścić nie można! Gdy odwróciła się ponownie do niego, jego już nie było - wyszedł po angielsku, bez słowa, bez pożegnania. Takie mieli święto!
Ja go osłaniam przed kobietą, która nijak nie może zrozumieć, że ruszać go "nie lzia", a on zaczyna się podnosić. Cholera, gadam do niego, próbuję lekko przytrzymać, ale tak jak ja wyraźnie i dużymi literami do niego mówię tak on mi odpowiada mową potoczystą, bez znaków przestankowych. Do tego mało zrozumiale.
Co było robić, podtrzymuję go pod jedno ramię, kobieta wiesza się drugiego i tak mu pomagamy stać. Trzyma się dłońmi za plecy u dołu płuc, charczy, jęczy, ale co poradzisz, stoi i już. Buja się, wyrywa, bełkoce. W pewnej chwili udało mu się uwolnić od kobiety z jednej strony, wolnym ramieniem odepchnął się ode mnie, robiąc kilka kroków do tyłu. Puściłem, może miękko się osunie i poleży. Ale nie, stanął na wprost mnie. W lekkim rozkroku, patrząc na mnie z byka wybełkotał po raz pierwszy zrozumiale wymachując w moją stronę rękoma " Tccoooo kurrrrrwa, juuuuudo!".
Słychać już było sygnał karetki. Odwróciłem się i odszedłem. Jego głupota była równie monstrualna jak falowiec, z którego wypadł. Podwójna emanacja głupoty ludzkiej.

7 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Mam kilka spostrzeżeń.
Po pierwsze, swawolenie przed ślubem może mieć katastrofalne skutki ;)
Po drugie, nie umiałabym żyć w takim mrówkowcu.
Po trzecie,Twoje życie obfituje w rozmaite przypadki.
Po czwarte, zgłoś blog do konkursu! Randi dobrze radzi.
Aha, wzorem młodzieży powinnam była zacząć: pierwsza!

konfliktowa

eee-live pisze...

Jaki z tego wniosek? Nie wolno wypuszczać faceta z rąk ;) Ciekawe jakie będzie to małżeństwo jak już na zaręczynach przez balkon przyszły mąż ucieka ;) No chyba że ona go tak specjalnie wypchnęła ;)

Zadora pisze...

On nie wiedział, że wychodzi. Jak go trzymała to stał. Jak puściła to się bujnął...przez barierkę i już szybował!
Eee-Live
Dobry kogut im wyżej siędzie,
Tym bardziej orłem się czuje,
Dobra kokosza gdy go posiędzie,
Możliwość lotów blokuje.
Konfliktowa
Wtedy ludzie byli szczęśliwi, że mają gdzie mieszkać, pewnie, że nikt sobie takiego miejsca nie wymarzył.
Swawolenie przed ślubem, chyba nie, to raczej z balkonami na wyższych kondygnacjach powinna być skutków korelacja:D

eee-live pisze...

AZ jeszcze mi powiedz że kobiety są jak kula u nogi ;)

Zadora pisze...

:) jeśli kształtem zbliży się do formy kuli? :))

abnegat.ltd pisze...

Agregat, "bo na to nie ma rady" :D


***************
Przyjmij, prosze, zyczenia Wszystkigo Najlepszego. Spelnienia marzen i realizacji projektow. Dla Ciebie i Najblizszych.

abnegat.ltd

***************

eee-live pisze...

AZ :DDD To nie jest tak źle :)

Blog Widget by LinkWithin