Tym razem wyjątkowo fotografii nie będzie. Nie mam takiej, która pasuje do tego co chcę opisać i właściwie nie wiem jaka mogłoby pasować.
Myślę o tym zdarzeniu znowu po bardzo wielu latach (ponad ćwierć wieku) pod wpływem lektury blogów Morphiusza i Abnegata. To co piszą i jak bez sensacji pokazują świat ludzi chorych i o swoich medycznych doświadczeniach, mówi wiele o ich człowieczeństwie. I też o nas samych, ludziach.
Opiszę jedno z mocniejszych wydarzeń w moim życiu, które znacząco wpłynęło na moje postrzeganie ludzi, ich kondycji, tego co robią. Nauczyłem się patrzeć nie wyłącznie na to co ludzie mówią, jak się zachowują tylko zastanawiać się nad prawdziwą treścią przekazu, nad intencjami i pobudkami. Jak bardzo można prezentować inny przekaz a myśleć i czuć co innego. To zdarzenie choć tragiczne, zmieniło mnie na lepsze i na zawsze. I nie dla sensacji będę tu o tym pisał, tylko może też skorzystacie z tego, żeby na ludzi spojrzeć pełniej.
Był epizod w moim życiu pracy w szpitalu psychiatrycznym. Zwykły salowy. Między jednymi przerwanymi studiami a drugimi. Tyle tytułem wstępu.
Pacjentka, którą do nas przywieźli była młoda (ok 28 lat) , bardzo ładna, zadbana. Miała synka 7 letniego, mieszkała z rodzicami. Jej mąż wyjechał do pracy za granicę i zaginął. Od tego momentu zaczęły się jej problemy, aż w końcu wymagała hospitalizacji.
Wydawało się, że sprawy idą w dobrą stronę. Dobrze reagowała na kurację, wracała do równowagi. Przeniesiono ją na część oddziału dla pacjentów w dobrym stanie, gdzie sale są małe, gdzie pacjenci mają własne ubrania, wychodzą na spacery. Właściwie szykowano już ją do wypisu i tego dnia gdy popełniła na oddziale samobójstwo, rodzice mieli przyjechać po nią. Tak doskonale dysymulowała objawy, że wszystkich oszukała, wraz z lekarzem prowadzącym. Nikt nie domyślił się co w niej się dzieje. Po czasie wiem, że szukała okazji i zaplanowała to z precyzją i co do minuty.
Jest moment w życiu oddziału psychiatrycznego, kiedy wszyscy z personelu są zajęci przez 10-15 minut. Przed obiadem. Jedna pielęgniarka w zabiegowym wydaje leki wzywanym pacjentom, Reszta rozkłada przywiezione ze szpitalnej kuchni jedzenie na talerze, żeby nie wystygło. Część fenaktilowa pod nadzorem jednej pielęgniarki.
Pielęgniarka wydająca leki zrobiła alarm, jedna pacjentka nie zgłosiła się. Rozbiegliśmy się wszyscy po oddziale w poszukiwaniach. Nie było jej nigdzie.
Na Srebrzysku na przeciwko drzwi wejściowych na oddziałach jest łazienka tzw. przyjęciowa. Zawsze zamknięta. Tylko dla przyjmowanych pacjentów, duża, wygodna z wanną na środku i oknem. Między wanną a oknem umywalka z lustrem. Przywożeni pacjenci często są bardzo zaniedbani, w złym stanie higienicznym. Tam się o nich najpierw zadba, zanim trafiają na odział.
Nigdy nie doszliśmy, kto tego dnia nie zamknął drzwi do tej łazienki a nasza pacjentka wykorzystała ją gdy wszyscy byliśmy zajęci.
Krzyku narobiła pielęgniarka, chyba najgorsza na oddziale. Spanikowała, stała w drzwiach do łazienki i darła się wniebogłosy. Durna. Tak nie wolno na psychiatrycznym oddziale. Pacjentów bardzo łatwo wytrącić z równowagi i znowu wpędzić w problemy takim durnym zachowaniem. Byłem przez przypadek najbliżej, wbiegłem do łazienki, za mną zaraz oddziałowa.
Wyglądało to od strony drzwi bardzo niewinnie. Pacjentka wyglądała jakby plecami do drzwi przysiadła sobie na krawędzi wanny wyglądając przez okno. Siedziała wyprostowana.
Rzeczywiście przysiadła na wannie, ale pasek zadzierzgnięty na szyi zaczepiła o haczyk lustra. Zadusiła się w kilka minut.
Złapałem ją na ręce, podniosłem do góry, oddziałowa odczepiła i poluzowała pasek. Ruszyliśmy biegiem do zabiegowego, lekarze biegli z nami. Reanimacja nic już nie dała. Dziewczyna nie żyła. A w poczekalni byli już rodzice, którzy przyszli ją odebrać wierząc, że jest z nią dobrze.
Gdy łapałem ją na ręce w łazience, jej twarz miałem tuż przy mojej, z lewej strony. Jej głowa bezwładnie zatoczyła się na mnie. Twarz była sino-zielona, napuchnięta, wargi zbielałe, zęby na wierzchu.
Nie byłem przerażony, nie jestem lękliwy, nie męczył mnie ten widok później w snach. Byłem ratownikiem wodnym, teoretycznie miałem przygotowanie. Ale wierzcie mi, potrafię przywołać w pamięci tą twarz jeśli chwilę o tym pomyślę. Do dziś pamiętam imię i nazwisko tej kobiety. Ja, który nie pamiętam zwykle nazw, imion, numerów. To jedno wryło mi się na zawsze. Miałem wtedy 21 lat.
Jak kruche jest nasze życie i przez to jak jeszcze cenniejsze, to pierwsza moja lekcja jaką odebrałem tamtego dnia. Jak trudno jest oceniać innych ludzi właściwie po tym co mówią i pokazują, to druga lekcja. Jak jakość naszego życia jest pojęciem względnym i nie zależy od stanu posiadania, pozycji czy wykształcenia, to trzecia. Jak wiele akceptacji trzeba mieć dla ludzi, zwłaszcza tych najbliższych, zamiast stawiać im wymagania na naszą miarę i gniewać się, że ich nie spełniają, to czwarta lekcja i nie ostatnia.
Właściwie do dziś dnia rodzą się w mojej głowie nowe wnioski płynące z tamtego zdarzenia. Dlatego tak często o nim sobie przypominam. Dlatego też postanowiłem Wam o tym opowiedzieć.
Weźcie dla siebie z tego to co dla Was najcenniejsze.
Cieszmy się życiem.
Jak napisał gdzieś wcześniej u mnie w komentach Abnegat - "Na umieranie szkoda życia!".
To i tak nas czeka. Miejmy frajdę z życia sami i z innymi ludźmi.
53 komentarze:
Agregat bardzo przejmujące. Jak czytałam to było tak jakbym to wszystko widziała. Przepraszam ale nie napiszę nic więcej, bo nie mogę powstrzymać łez ;(
Dobrze ze napisales ten tekst.
Chodźcie do Konfliktowej na urodzinową sałatkę i wino
maria
Twój wpis wgniótł mnie w ziemię. Postanowiłam jednak dziś się cieszyć( dziś wagarowałam). Żegnaj więc smutku.
maria
Mario, ten wpis nie jest smutny. Jest właśnie pełen życia i do radości z niego nawołuje.
A na sałatkę do U. to ja chętnie tylko "priaklata" GW mnie nie wpuszcza. To chyba impreza klubowa i na bramce mnie odsiali. Za mały lanser byłem ;))
Wisielców miałem tylko kilku - trujących się o wielu więcej. Głównie kobiety. Większości z nich nie pamiętam - badanie, płukanie żołądka, odtrutka i na OIT.
Pamiętam tylko ciężarną, która z pewnym momencie nam stanęła. W razie gdyby reanimacja się nie powiodła miałem razem z Piotrkiem wykonać cesarkę aby ratować dziecko. Pamiętam tylko, że modliłem się cały czas, żeby w końcu ruszyła.
No i ruszyła. Do dziś się zastanawiam czy to skutek defibrylacji czy pomocy z góry.
Twoich rak, Morfeusz. A czy ktos pomagal w en sposob z gory czy nie- to juz Twoja wiara.
Nie wiem co powiedzieć. Chyba niestety mam na śmierć pogląd bliski epikurejskiemu. Wydaje mi się, że ludźmi (i z ludźmi) należy się cieszyć póki są, pomagać im, i zrobić to wszystko czego będzie nam brakować po ich odejściu.
(ok nieczuła bestia jestem)
Dotty
Trafiasz dokładnie w moją myśl
Później to już próżne żale.
Dotty nie jesteś nieczuła :) masz rację ale osoba o którą chodzi musi być tego warta. Bo może was zszokuję ale jak zmarł mój ojciec to tak po 2 tygodniach jak minął szok to poczułam ulgę i nie bałam się co zastanę w domu po powrocie ze szkoły :(
I znowu naciągnęliście mnie na zwierzenia :(((
Po osobach najbardziej dla nas wartościowych w ogóle nie powinno zostawać żalu (sytuacja idealna), tylko pamięć.
Eee-live, to też jest ludzkie.
Jeśli dobrze pamiętam i piszę nazwisko to chyba Sztautinger parafrazował stare powiedzenie: "mądry Polak po szkodzie...Polka po rozwodzie".
Jak jest po krzyku to jest po krzyku i tyle. W polskiej obyczajowości i mentalności nie cierpię zjawiska polskich wdów - "pucujących mężom płyty" i zapominających o innych z rodziny, którzy jeszcze żyją. Tym samym mężom, których wcześniej tępiły i przeklinały. Nasze polskie płyty błyszczą się najpiękniej, niedługo z kosmosu je będzie widać jak chiński mur.
Ja mam problem, żeby iść na grób ojca. Idę jak czuję że dam radę. Nadal mam blokadę mimo że zmarł 10 lat temu. Dlatego nie rozumiem mamy która mimo tego co on robił z 3 razy w tygodniu idzie na jego grób, a na grób swojego synka nie chodzi prawie wcale. Za to ja chodzę bardzo często mimo, że go nie znałam.
Życie zaoszczędziło mi takowych doznań. I bardzo mnie to cieszy, bo trudno byłoby mi odzyskać wewnetrzną równowagę.
Zgadzam się, że w kontaktach międzyludzkich najistotniejsza jest bezwarunkowa akceptacja i unikanie jednoznacznych i nieomylnych, w naszym przekonaniu, ocen.
Często zdarza mi się powtarzać:" przykro mi, ale ja nie jestem Ewangelią św. Marka; proszę ode mnie takich jednoznacznie prostych opinii o innych nie żądać".
konfliktowa
Już chciałam publikować, ale doczytałam Wasze kolejne komentarze.
Ojciec mój robił kiedyś pomnik na zamówienie pewnej młodej wdowy.
Zagadnął ją, że pewnie bardzo przeżyła śmierć męża. Zmarły był przed trzydziestką. I zostawił ja z trójką małych dzieci.
Odparła: może pan nie uwierzy, ale w życiu nie byłam tak szczęśliwa, jak wtedy gdy szłam za jego trumną.
Inaczej postrzegam obecność Boga w swoim życiu. Nie jest to ktoś, który coś mi daje lub zabiera.
Otrzymałam talenty i mam je pomnażać, aby czynić ziemię poddaną. Zrobię to lepiej( pomnożę) lub gorzej (wtedy zostanie mi odebrane nawet to co mam: zwróćcie uwagę na degenerację telewizyjnych oglądaczy).
To czego doświadczam( dobro, zło) to czy jestem zdrowa, chora służy ogółowi czy mi się podoba czy nie. Zauważcie jacy okropni i okrutni moglibyśmy być gdyby nas od czasu do czasu życie nie wgniotło w ziemię. Kto uważa inaczej proszę zabrać głos. Mam ochotę dziś rozmawiać( skończona egoistka).
maria
Mario owszem "dobrze", że życie czasami wgniata nas w ziemię ale dlaczego niektórych aż tak bardzo?
To też nie jest takie proste, że wszystko robimy dla innych. Mnie się wydaje, że wiekszość jednak robimy dla siebie (zapokajamy własne potrzeby czy to materialne czy też nie), a to co z tego wychodzi dla innych to często skutek uboczny (dlatego czasem nie warto pytac o motywy ;P).
"Zauważcie jacy okropni i okrutni moglibyśmy być gdyby nas od czasu do czasu życie nie wgniotło w ziemię"
Kompletnie się z tym nie zgadzam.
Właśnie wtedy, budza się we mnie najgorsze instynkty.
konfliktowa
Z tym "wgniataniem" to jest to albo zupełnie losowo, albo trzeba sobie samemu zapracować (zalezy co mamy na myśli).
Dotty zgadzam się. Gdybym ja robiła tylko to czego chcą ode mnie inni to albo byłabym już bezdomna albo martwa :( zależy w jakim momencie mojego życia na to bym przystała.
Dotty mi się wydaje, że to losowo. No może w moim przypadku w jednej lub dwóch sytuacjach było tak, że sama zapracowałam.
Do tego wszystkiego uważam, że modlitwa pozwala się wyciszyć, ukoić rozbiegane myśli, sprawia że łatwiej nam się skoncentrować.
Ja mam w swoim otoczeniu 2 prawdziwie wierzących bliskich. Nie wydaje mi się: z nich bije światło i pokój. Są zdrowsi niż ich rówieśnicy, lubię ich obserwować, jak patrzę to się uspokajam.
To jest ich zysk, bo jak zaczynają wyrażać swoje ortodoksyjne poglądy to niestety punkt widzenia mi się zmienia( dopóki znowu nie zaczną się modlić).
maria
Maria, ale wiara nie jest kwestią wyboru (wiem powtarzam się).
Źle się, jak to zwykle,zrozumiałyśmy.< To czego doświadczam( dobro, zło) to czy jestem zdrowa, chora służy ogółowi czy mi się podoba czy nie.>
Mam na myśli np. ktoś rodzi się ułomny i trzeba się nim zająć- robią to bliscy i zupełnie zmienia im się ogląd świata jako całości i funkcjonowania w nim. Nie mamy na wiele rzeczy wpływu i o takich mówię.
maria
Ok, teraz mogę się zgodzić.
To my zwykle się źle rozumiemy? :O
Sorry, ale ja czytam moż trochę za bardzo wprost.
Nie ma ludzi niewierzących. Mogą wierzyć w absolut, pieniądz, w cokolwiek co tylko zachcesz. Człowiekowi potrzebny jest porządek w którym będzie funkcjonował i w to właśnie wierzy. To jest jego wiara. Nie musi mieć nic wspólnego z katolicyzmem, hinduizmem czy innymi.
maria
Ale wiara w rozumieniu systemów teologiczno-filozoficznych nie każdemu jest dana.
Powinnam jeszcze dodać spójnych (w miarę)systemów.
@dotty To ja zwykle nie jestem zrozumiana. Staram się wyrazić maksymalnie prosto co mi się w głowie kłębi, pisać precyzyjnie i na temat i wraz ponoszę często porażkę. Nie potrafię, ale będę się uczyć.
maria
Co to czyżbyśmy zbyt przyziemnymi tematami się zajęły i chłopaków wywiało?
maria
Jak dla mnie nie jest źle. ;) Czasem żeby coś wyjaśnić trzeba napisać jednak to jedno zdanie więcej. ;P
Abnegat pewnie film ogląda, a A-Z rozgląda się za kolacją lub przy zdjęciach siedzi (chociaz w drugim przypadku raczej by zagladał). ;D
A-Z zrobiłam sałatkę według Twojego przepisu. Powiem,zszokowałam bliskich, choć określili smak awokado: to jakby jabłko ze smalcem :))
maria
Eee-live i Konfliktową też wcięło.
Nie żartuj dla mnie smakuje jak dobre masło, ale to może dlateko, że jak masła nie jadam.
Dotty jestem tylko mam dziś okropny dzień i nie chcę was zadręczać.
Do tego miałam jechać do szwagierki i zrobić zapiekankę wg przepisu agregata ale ona niestety trafiła do szpitala, bo jest w ciąży i coś jest nie tak jak powinno :(
@dotty
"To też nie jest takie proste, że wszystko robimy dla innych. Mnie się wydaje, że wiekszość jednak robimy dla siebie (zapokajamy własne potrzeby czy to materialne czy też nie), a to co z tego wychodzi dla innych to często skutek uboczny" (
Tak właśnie jest jak piszesz. Nie ma nic gorszego niż osoby rezygnujące z siebie, żeby poświęcić się dla innych. Takich poświęcających się matek polek mamy na pęczki. Nie dość, że same siebie unieszczęśliwiają to jeszcze tych dla których się poświęcają. A jak zawzięcie domagają się wyrazów wdzięczności i jak o nie walczą. Jakim żalem zioną, że jej nie dostają. Napewno znacie takie typy.
Tylko człowiek szczęśliwy i radosny daje otoczeniu to co ma najpelpszego czyli radość i szczęście. Tylko człowiek, który lubi siebie naprawdę jest w stanie polubić innych. Dbając o jakość własnego życia jesteśmy w stanie się tym podzielić. Trzeba umieć brać, żeby łatwo dawać. Inaczej rozdajemy jałmużnę za którą karzemy słono sobie płacić. I nie ma to nic wspólnego z jakąkolwiek wiarą lub jej brakiem.
Z tymi ciążami to moich znajomych jest tak, że się kumpel pytał "A co się z wami baby porobiło w 5 miesiącu wszystkie będziecie rodzić?".
Synek mój wpadł do tatusia na chwilę, dlatego musiałem się wyłączyć.
Bardzo mnie cieszy Wasza dyskusja tutaj.
@eee-live
I tak się do Ciebie uśmiechamy, mimo że masz dzisiaj kwaśny nastrój.
Miało być "u moich znajomych". Ostatnio tych ciąż dużo.
Agregat dziękuję :)
Dotty u moich znajomych też i to mnie właśnie tak dołuje :(
I co teraz wszyscy uciekli? ;)
Jakbyś był ciekaw jak powstał kryzys, to możesz obejrzeć http://www.pulsbiznesu.com.pl/Default2.aspx?ref=topsent&ArticleID=b84de763-0c8b-4bff-aae2-b292abb67348
maria
Ja też idę cieszyć się obecnością syna
Eee-live, ja tam nic mądrego nie mogę ci odpisać na ostatni koment(nie mam ani męża, ani dziecka, wciąży też nie jestem).
Ot, chyba trzeba dostrzegać tych którzy są obok, a nie tęskinić za tymi których nie ma.
@dotty:
"Ale wiara w rozumieniu systemów teologiczno-filozoficznych nie każdemu jest dana."
powiem jedno - największą zbrodnią jaką człowiek zrobił religii jest jej umasowienie. Nie każdemu przeznaczona wiara - tak jest chyba lepiej.
...
[nie wiem co napisać, bardzo ten Twój post, Greg, bardzo.]
Dotty przepraszam nie chciałam Cię wprawić w zakłopotanie :(
Może masz rację, że trzeba dostrzegać tych, którzy są obok a nie tęsknić za tymi których nie ma.
Eee-live, nie przesadzajmy z tym zakłopotaniem.
A chyba za dużo mędrkuję (piszę banały), bo coś za często mi przytakujecie. ;P
Dlaczego uważasz to za banały? Może po prostu mamy podobne spojrzenie na świat i życie :)
Eee, może bardziej mi chodziło o truizm.
I tak się nie zgodzę ;)))
Widzę, że troszkę sobie jeszcze tutaj dopowiadacie.
Nasunęło mi się w związku z tym co Dotty mówi o żalu i kierowaniu uwagi. Na pogrzebie teścia widziałem 2 postawy. Ludzi bardzo smutnych i żegnających go na zawsze i jego rodzeństwo, bardzo wierzące, które się nie smuciło. Oni wierzyli, że poszedł do lepszego świata i kiedyś się z nim znowu zobaczą. Kurcze nie mieli najmniejszych wątpliwości! Ja nie jestem wierzący ale to ich podejście bez smutku mi się spodobało.
Prześlij komentarz