Czy wyobrażacie sobie sytuację, w której zapomnicie datę ślubu? A może ktoś z rodziny zapomni i nawet patrząc na zdjęcia ślubne nie będzie w stanie sobie przypomnieć.
Gdańskie władze miejskie znalazły na to sposób, który pozwala ze sporą precyzją określić z fotografii datę ślubu. Przy okazji wprowadzili parę ulepszeń, żeby okoliczność pozostała tą niezapomnianą. Ale po kolei. Trzeba to pokazać na skali czasu.
Kiedyś (znaczy większość mojego życia) istniał pałac ślubów tzw. Pałacyk Mon Plaisir w Gdańsku Wrzeszczu. Ale się zużył, rozumiecie remonty potrzebne, utrzymanie drogie. Stara metoda. Używamy dopóki się da a później podrzucamy kukułcze jajo komuś naiwnemu. Pałac ślubów zlikwidowano tylko, że żaden naiwny przez lata się nie znalazł. Miasto chciało zarobić na sprzedaży "multum grajcarów" a zostało z niszczejącym pałacykiem. Chytry dwa razy traci ale jeśli myśli się w perspektywie operacyjnej (kadencji), decyzje nabierają nowego wymiaru. A nic tak dobrze się nie sprzedaje politycznie jak hasła o gospodarności, cięciu kosztów, zarabianiu pieniędzy do kasy miejskiej. Ustalamy fakty - pałacu ślubów we Wrzeszczu już nie ma a wygląd pałacyku nie ma już nic wspólnego z mon plaisir. Drugi istotny w tej opowieści obiekt to dawna siedziba Wysokiego Komisarza Ligii Narodów w Wolnym Mieście Gdańsku a wcześniej pruskiej komendy garnizonu. Położony centralnie w mieście piękny budynek, bogato zdobiony, no perełeczka. Aż dziwne, że pruski garnizon miał taki gust.
Znowu odwołam się do okresu, który ogarniam moją pamięcią a jak wiem skądinąd wcześniej też. W tym budynku był osławiony Klub studencki żak. Sławny wielkimi nazwiskami np. polskich aktorów w Gdańsku studiujących czy pracujących (np. Cybulski, Kobiela...) a tutaj udzielających się kulturalnie i towarzysko. Budynek ździebko zużyty odremontowano za pieniądze studentów. Przez lata zbierane w zbiórce publicznej na gdańskich uczelniach pozwoliły budynek gruntownie wyremontować i w latach 80 ponownie wrócił do funkcji klubu studenckiego. Nawet sala kina studyjnego w nim była.
Ale tak reprezentacyjny, odnowiony i centralnie położony budynek rozbudził w latach 90-tych apetyt władz miejskich. Studentów wyrzucono, budynek przejęto na tzw. Nowy Ratusz.
Studentom zbudowano obiekt troszkę mniejszy, dużo brzydszy i daleko położony od centrum miasta. Znaczy załatwiono ich politycznie. A w salach dawnego żaka (spytajcie jakiegokolwiek gdańszczanina w odp. wieku o żaka to wskaże Wam tylko ten budynek) obradują teraz radni.
No i pałac ślubów też tu przeniesiono. Dawna sala kawiarni na piętrze robi za salę gdzie udziela się ślubów a była sala kinowa na parterze służy do składania życzeń itp.
Wszystko byłoby OK ale następują zmiany, powolne ale istotne. Powoli zbliżam się do końca tego przydługiego wywodu.
Ze dwa lata temu, gdy ślub brali nasi przyjaciele jeszcze nie raziło mnie tyle drobnych obserwacji, ale teraz to już władze miejskie naprawdę przegięły.
Od dawna nie da się podjechać pod główne wejście, żeby młodzi mogli z pompą zajechać i odjechać z najważniejszej dla siebie uroczystości. Zajeżdża się od tyłu, wchodzi tylnymi drzwiami w przyziemiu od piwnicy. To stare wyjście do stajni! Od razu wiadomo co w tym budynku i dla władz miasta jest ważne.
Zlikwidowano szatnię, która jeszcze 3 lata temu była. Wyobraźcie sobie ślub i ludzi odświętnie ubranych z paltocikami na kolanach lub w rękach. Są wieszaki a jakże, gdzieś na parterze, bez dozoru. No kurcze chyba darmowe paletka dla bezdomnych tam można zdobyć. Ale szatnia pewnie potrzebna dla radnych.
Przyjechaliśmy w sobotę o 14.oo, sam szczyt dawania ślubów. Radni we wszystkich salach mają przerwą obiadową. Siedzą w salach, przy otwartych drzwiach i zasuwają kateringowe obiadki ze styropianowych opakowań. Smród tych wszystkich obiadów wypełnia cały budynek odrzucając do tyłu, każdego kto wchodzi. Bardzo odświętnie i ślubnie!
Po zaspokojeniu głodu wychodzą z sal i nie bardzo mają ochotę się zachowywać cicho. Orszaki ślubne z paltami w rękach przeciskają się przez tą ciżbę a na sali ślubów mimo zamkniętych drzwi, w czasie uroczystości słychać hałas z korytarza.
To wszystko Polak z praktyką lat pogardy władzy dla gawiedzi jeszcze zniesie.
Ale kurwicy dostałem, jak robiąc zdjęcia przed drzwiami sali ślubów nie mogłem znaleźć wolnej ściany, żeby tło zdjęć było neutralne. W części ślubnej budynku ściany też są obwieszone: portretami radnych i posłów, składami ze zdjęciami jakichś rad, komisji czy bóg wie czego, wykresami itd. Każda para młoda marzy przecież, żeby być uwieczniona wraz z aktualnymi bardzo lokalnymi politykami. Po tym bez problemu ustali się po latach datę swojego ślubu gdyby przypadkiem "się zapomniało". Wkurwa dostałem ale OK może korytarz to korytarz, sala ślubna wolna od takich głupot.
(priv. coment: w sądzie przy uroczystych rozwodach zdjęcia robić trzeba, tam ściany normalne bez takiej chućby portretowej najwybitniejszych przedstawicieli)
Po ceremonii schodzi się na dół do reprezentacyjnej sali na lampkę szampana i przyjąć życzenia od gości. Tylko czemu do cholery, ta sala cała zastawiona i zawieszona jest kolekcją bohomazowych, landszaftowych obrazków. Jakiś sponsoring cioci, szwagra zastępcy radnego czy co? Co to do cholery robi w takim miejscu? Znowu nie ma gdzie ustawić pary młodych, żeby tło było neutralne. Nad ich i gości głowami oraz zza pleców wystają przecudnej urody dzieła w ramkach. A sztalugi przewracają się piękne, trącane skrajem sukien ślubnych. I do tego 2 butelki szampana (he, he szampana?) plus 5 minut rzępolenia na skrzypeczkach kosztuje bagatelka - 300 zł!
Tak się objawia deklaratywność polityczna atmosfery pro-rodzinnej naszego wspaniałego kraju.
A może chodzi o to, żeby jednak do kościołów wygonić towarzystwo, niech tam wyłącznie śluby biorą, niech tam zdjęcia robią i na tacę dają?
To już trąci poprawnością polityczną w mikście z nadgorliwością i służalczością polit-lokalesów wobec tych co to wykląć z ambony mogą nieprawomyślnych radnych!
Kiedyś ludzie po kryjomu chodzili do kościoła bo władza z politycznej ambony ich wyklinała i w życiu szykanowała a teraz ze wstydem chodzą do pałacu ślubów narażając się na pogardę "swoich" radnych!
I co ja się dziwię? Polakami jesteśmy. Same skrajności w naszym życiu, nic po środku, normalnie, dla ludzi i dla przyjemności. Wszystko pod wielkie idee i za wiarę.
Można by powiedzieć "albo białe albo czarne" ale w kontekście tego wydarzenia i z perspektywy historii bardziej mi pasuje "albo czerwone albo czarne"! Fuj!
ps. Już nie będę się czepiał, że napis "sala ślubów" wywieszony jest na drzwiach... jak w sądzie wezwanie na wokandę!
_